Izraelczycy są zadowoleni, gdyż posiadają ogromne ilości krystalicznie czystej wody. Mogą korzystać z niej do woli: pić, poić zwierzęta, nawadniać pola, a nadwyżkę eksportować. Jak to możliwe, skoro państwo żydowskie zlokalizowane jest na terenach półpustynnych? Co więcej, dostęp do warstw wodonośnych od lat stanowi zarzewie konfliktu z Palestyną i innymi państwami Bliskiego Wschodu, przez które przepływa Jordan.
Rozwiązaniem okazała się technologia „odwróconej osmozy”. Izraelczycy pobierają wodę z Morza Śródziemnego i „zamieniają ją” w zdatną do picia. Wzdłuż wybrzeża zbudowali nowoczesne zakłady produkcyjne, które w kilkadziesiąt minut są w stanie pozbawić ją soli. Za pomocą wysokiego ciśnienia wymuszają różnicę stężeń roztworu. W rezultacie bardziej słona woda wraca do morza, natomiast słodka, oczyszczona także z wirusów oraz bakterii, zostaje wzbogacona o minerały i odprowadzona do sieci wodociągowej. Obecnie zaspokaja osiemdziesiąt procent potrzeb Izraela.
Czy zatem metoda „odwróconej osmozy” to prawdziwe antidotum na problemy współczesnego świata? Niekoniecznie. Po pierwsze, stosowane dziś technologie są kosztowne, na ich wykorzystanie mogą pozwolić sobie jedynie bogate kraje. Po drugie, emitują one do atmosfery szkodliwe substancje i niszczą ekosystem. Każdy metr sześcienny odsolonej wody produkuje półtora litra solanki, a ta wraca do morza.
Jednak naukowcy nie poddają się i wciąż udoskonalają technologię. Świat widzi w niej przyszłość dla planety, na której ponad dwa miliardy ludzi nie ma dostępu do wody pitnej. Bo chociaż Ziemia ma olbrzymie zasoby wody, które stanowią siedemdziesiąt jeden procent jej powierzchni, to nie można jej pić, gdyż jest słona (około dziewięćdziesiąt siedem procent) lub uwięziona w lodowcach i śniegach. Technologię „odwróconej osmozy” wykorzystuje już dziś ponad setka krajów. Są wśród nich m.in. Chiny, Japonia, USA czy Australia. Wśród nich prym wiodą Zjednoczone Emiraty Arabskie oraz Izrael.