Zobacz więcej

Chile i Peru

Chile

wrzesień 2025

Chile - Santiago

Dzień 1

Za nami 26 godzin podróży (w tym aż 19 w samolotach!) – trasa:
Pyrzowice → Frankfurt → Bogota → Santiago.
 
Najpierw przez bezkres Atlantyku, a potem zanurzeni w surrealistycznych obrazach malowanych przez zachodzące słońce nad Ameryką Południową… Udało się uchwycić kilka pięknych kadrów 📸✨
 
Przed nami jeszcze 5 lotów wewnętrznych po Chile i Peru oraz 3 przez São Paulo w drodze do Polski. Ale najpierw – upragniony sen 😴, a potem dwa dni na rekonesans stolicy Chile. I wreszcie szturm na pustynię Atakama 💪🔥

Dzień 2

W dwa dni przeszliśmy ok. 40 km ulicami stolicy Chile: centrum i okolice. I jakie wrażenia? Santiago zaskoczyło mnie biedą. Bezdomni na każdym kroku — w namiotach, pod kocami, na ławkach, ciągnący ze sobą cały dobytek. Już 3 km od centrum chodniki zasypane śmieciami. Na ulicach kwitnie handel – ludzie na płachtach sprzedają wszystko: od zup i herbaty ☕ po ubrania, buty 👟 i zabawki. Stare rzeczy i nowe, byle co.
 
A jakie są dane? W 7-milionowym Santiago oficjalnie żyje ponad 21 tys. bezdomnych, szacunki mówią nawet o 40 tys. osób. Ponad 113 tys. rodzin mieszka w slumsach (campamentos), a 10% najbogatszych Chilijczyków zarabia 26 razy więcej niż 10% najbiedniejszych.
 
A gdzie byliśmy dzisiaj? Co zwiedziliśmy:
Cerro Santa Lucía – wzgórze, na którym w 1541 roku Pedro de Valdivia założył Santiago.
Barrio Bellavista – kolorową, artystyczną dzielnicę pełną murali 🎨, kafejek i nocnego życia, gdzie najmocniej czuć bohemę Santiago.
Museo Chileno de Arte Precolombino – dla mnie coś absolutnie niezwykłego: całe dziedzictwo cywilizacji, o których pisałam w Hologramowym Świecie i Bezimiennych – Nazca, Moche, Chavín, Inkowie, Wari i Chinchorro. Byłam w siódmym niebie ✨.
Mercado Central – ogromny, tętniący życiem targ pełen zapachów ryb 🐟, owoców morza 🦐 i ulicznego jedzenia. Choć panował tam tłok i swoisty chaos, miejsce miało w sobie niepowtarzalny charakter.
Museo Nacional de Bellas Artes – elegancki gmach i wspaniałą kolekcję sztuki chilijskiej 🖼️, prawdziwe serce kultury miasta.
 
Pogoda była zmienna – raz słońce ☀️, raz deszcz 🌧️ – ale i tak super. Jutro ruszamy dalej 🚶.

Dzień 3

By sprawiedliwości stało się zadość, postanowiliśmy dzisiaj spojrzeć na Santiago z innej perspektywy — tej lepszej. Dlatego ruszyliśmy w kierunku najbogatszej i najbardziej prestiżowej części miasta — dzielnicy Providencia. To właśnie w niej znajdują się ambasady, siedziby międzynarodowych korporacji i ekskluzywne apartamentowce. Także Gran Torre Costanera — najwyższy budynek w Ameryce Południowej (300 m, 62 piętra).
 
I jakie wrażenia? No zupełnie inne niż wczoraj. Ulice zadbane — parki, skwery, fontanny. Pieniądze płyną strugami — co widać po wnętrzach nowoczesnej galerii handlowej Costanera Center.
 
📊 A co mówią dane?
Region metropolitalny Santiago (czyli stolica wraz z otaczającymi ją dzielnicami) liczy dziś ok. 8,4 mln mieszkańców i podzielony jest na 52 dzielnice (comunas). Najbogatsze z nich – Providencia (~164 tys. mieszkańców) i Vitacura (~97 tys.) – tworzą tzw. „sector oriente”, gdzie koncentruje się klasa wyższa: biznesmeni, dyplomaci i zamożne rodziny korzystające z prywatnych szkół, ekskluzywnych sklepów i apartamentowców. Ceny nieruchomości w tych dzielnicach należą do najwyższych w całej Ameryce Południowej.
 
📸 Co zobaczyliśmy i utrwaliliśmy na zdjęciach:
Uroczystą zmianę warty przed pałacem prezydenckim La Moneda – z orkiestrą i końmi, w podniosłej atmosferze.
Ulice najbogatszej części Santiago – dzielnicy Providencia.
Wieżowiec Gran Torre Costanera i ekskluzywne wnętrza galerii Costanera Center – z największą strefą gastronomiczną, jaką kiedykolwiek widziałam w centrum handlowym 🍴.
Stację metra Universidad de Chile – ozdobiona muralem Memoria Visual de una Nación (1200 m²), opowiadającym dzieje Chile od podboju po współczesność.
Zaułek Barrio París-Londres – mały fragment Paryża i Londynu w samym sercu Santiago.
Kościół św. Franciszka – najstarszy katolicki kościół miasta (1562 r.), gdzie w mszy uczestniczą również czworonogi 🐕.
 
🌼 Dziś w Chile obchodzony jest pierwszy dzień wiosny (21 września). Z tej okazji wszyscy obdarowują się żółtymi kwiatami, które symbolizują radość, odrodzenie i nowy początek. 🙂

Chile- San Pedro de Atacama

Dzień 4

Przybyliśmy na najsuchszą pustynię świata. Są tu miejsca, gdzie od tysięcy lat nie spadła ani kropla deszczu i gdzie życie nigdy nie powstało — nie ma tu roślin, zwierząt ani nawet bakterii.
Zameldowaliśmy się w miasteczku, które od tysięcy lat jest oazą wśród bezkresu piasków i gór, dawniej zamieszkaną przez kultury Atacameños.
Nad nami niebo obsypane gwiazdami, zbliża się północ, a my podekscytowani nastawiamy budziki na 4:00, by wyruszyć ku gejzerom El Tatio 🌋❄️
Jest dokładnie tak, jak w Hologramowym Świecie… ✨

Dzień 5

Gejzery El Tatio
 
Ziemia gotuje się pod stopami, choć przykryta jest warstwą lodu. Gorąca woda rozrywa skorupę, zionąc parą. Z minuty na minutę w powietrzu unosi się coraz więcej gęstej, białej mgły, malując w mojej wyobraźni apokaliptyczny obraz końca świata.
 
Nic dziwnego — temperatura −10°C, odczuwalna jeszcze niższa ❄️. Wysokość 4320 m n.p.m. 🏔️, a my mamy za sobą 1,5-godzinny maraton po skalistych serpentynach w całkowitych ciemnościach.
Ale chwila zdrowego rozsądku i już wiem — to tylko El Tatio: pole gejzerów, setki fumaroli i wrzących źródeł, które o świcie wyrzucają w powietrze fontanny pary i wody 🌫️💦. Trzecie co do wielkości pole gejzerowe na świecie. 🌍
 
Znam to miejsce doskonale. To właśnie tutaj, na pustyni Atacama, szamani Atacameños przed tysiącami lat odprawiali rytuały oczyszczenia i kontaktu z duchami ziemi 🔥✨.
 
A ja trafiłam na tę ceremonię w moim Hologramowym Świecie. Tak… i teraz też było warto oglądać ten niesamowity, magiczny spektakl natury 🌌💫.
🌾 Święte ziarna Inków.
W San Pedro de Atacama spróbowałam dziś wyjątkowej potrawy, która znowu przeniosła mnie na karty Hologramowego Świata.
🌱 Mowa o kaszy quinoa – od tysięcy lat uprawianej w Andach przez różne kultury prekolumbijskie (na terenie dzisiejszego Peru, Boliwii, Ekwadoru i Chile).
Czy wiedzieliście, że to jedno z najzdrowszych ziaren świata?
✨ Zawiera pełnowartościowe białko (wszystkie 9 niezbędnych aminokwasów – rzadkość w roślinach).
✨ Dostarcza błonnika, magnezu, żelaza, cynku, fosforu i witamin z grupy B.
✨ Ma niski indeks glikemiczny, więc stabilizuje poziom cukru we krwi.
✨Nie zawiera glutenu, więc nadaje się dla osób na diecie bezglutenowej.
…a do tego rośnie na wysokościach nawet 4000 m n.p.m., gdzie inne zboża nie mają szans przetrwać… 🌄

Dzień 6

🚙 Samochodem przez Atacamę
 
Pustynia Atacama potrafi zmieniać się jak kameleon – w zależności od wysokości, światła i samej ziemi pokazuje zupełnie inne oblicza. Wczoraj wsiedliśmy do wypożyczonego samochodu, by z bliska przyjrzeć się jej różnym twarzom.
 
1. Laguna Cejar
Laguny to po prostu naturalne zbiorniki wodne, które powstają tam, gdzie woda gromadzi się w słonych kotlinach i nie ma ujścia. Parowanie zostawia sól i minerały, tworząc połyskujące tafle. W regionie Salar de Atacama jest ich kilka: Cejar,
Tebinquinche, Chaxa i inne, a każda różni się kolorem, zasoleniem czy głębokością. My zatrzymaliśmy się nad Laguną Cejar. Na krystalicznej wodzie unosiły się flamingi, nawołujące się w porze godowej. Pod nogami migały małe jaszczurki, a kawałek dalej pojawił się zwierzak przypominający skrzyżowanie lisa z psem. W przejrzystej wodzie widać było skalne urwiska, a niektórzy kusili się o kąpiel w tym hipersłonym jeziorze – choć my ruszyliśmy dalej.
 
2. Trasa ku granicy z Boliwią
Im wyżej, tym bardziej zmienia się pustynia. Na wysokości ok. 4500 m n.p.m. zobaczyliśmy całe połacie ostrej trawy ichu – suche kępy, które potrafią przetrwać tylko w tych ekstremalnych warunkach. Ziemia była popękana jak wyschnięta skorupa, a pomiędzy nią piętrzyły się ogromne bloki skalne – ślad dawnej aktywności wulkanicznej. U podnóża wulkanu Licancabur dostrzegliśmy potężne pęknięcia i wąwozy, wyglądające tak, jakby ziemia miała zaraz rozpaść się na pół.
 
3. Wulkan Licancabur
Ten majestatyczny stożek góruje nad San Pedro, wznosząc się na prawie 6000 m. Na jego szczycie znajduje się jedno z najwyżej położonych jezior świata. Choć nie wybuchał w czasach historycznych, wulkan uważany jest za potencjalnie czynny, ale niskiego ryzyka – ostatnie młode wypływy lawy datowane są na ponad 13 tysięcy lat temu. Licancabur miał znaczenie sakralne dla ludów andyjskich – na obrzeżach krateru odkryto kamienne platformy rytualne, używane podczas równonocy i przesileń. W czasach Inków takie szczyty łączono z rytuałem capacocha, w którym składano ofiary – dzieci i drogocenne przedmioty – by przebłagać bogów w chwilach kryzysu.
 
4. Dolina Śmierci
Ostatnim etapem naszej trasy była Dolina Śmierci – miejsce, gdzie od tysięcy lat nie spadł deszcz. Krajobraz jest surowy i niemal kosmiczny, przypominając klimat Marsa. Dlatego służy jako poligon badań analogowych dla misji marsjańskich. Jej niezwykła sceneria przyciąga też filmowców – fragmenty Quantum of Solace i dokument Cielo powstały właśnie tutaj. To jedno z najbardziej nieziemskich miejsc na pustyni Atacama.
🎥 ZAPRASZAM NA ATACAMĘ✨🌍
 
Są miejsca na ziemi, gdzie czas się zatrzymał. Gdzie wiatr opowiada historie dawnych światów, a cisza wbija się w duszę jak echo wieczności. Takim miejscem jest Dolina Śmierci w San Pedro de Atacama. 🌵
 
Tu od tysięcy lat nie spadła kropla deszczu. Nie ma wody, nie ma życia, nawet bakterii. Ziemia oddycha pustką, a jednocześnie emanuje mocą większą niż wszystkie miasta świata. 💨
 
To właśnie tutaj narodziła się we mnie potrzeba napisania 7. części „Hologramowego Świata” – Zmysły. Patrząc na bezkres piasku, zanurzyłam się w opowieści dawnych ludów: pradawnych Chinchorro, którzy jako pierwsi na świecie mumifikowali swoich bliskich, w tajemnice Inkaskiego imperium, w dramatyczne ślady hiszpańskich konkwistadorów, aż po ślady obozu Pincheira, gdzie bunt mieszał się z nadzieją. 🔥
 
A potem moja wyobraźnia poleciała jeszcze dalej – ku przyszłości, na Marsa, do obserwatorium ALMA, które z tej samej pustyni spogląda w nieskończoność kosmosu. 🚀
 
Dolina Śmierci to jak fragment innej planety. Jakby ktoś wyrwał kawałek Marsa i zostawił go tu, byśmy mogli spojrzeć w lustro – zobaczyć świat bez wody, bez życia, ale pełen… sensu. ✨
🌙 Valle de la Luna – Dolina Księżycowa
 
Valle de la Luna swoim wyglądem przypomina powierzchnię Księżyca, choć niektórzy naukowcy porównują ją do Marsa. To obszar o powierzchni około 440 km² w obrębie Cordillera de la Sal – pełen kraterów, skalnych grzbietów, szczelin i piaskowych wydm.
Miliony lat temu znajdowało się tu wewnętrzne morze, które wyschło, pozostawiając ogromne pokłady soli i minerałów. Wiatry i osady wulkaniczne wyrzeźbiły skały w niezwykłe kształty przypominające m.in. Amfiteatr, Trzy Marie – formacje kojarzone z kobiecymi postaciami strażniczek pustyni – oraz jaskinie solne. ✨
 
Dolina zawiera także pozostałości starych kopalni soli — np. kopalnię Victoria Mine, czynną do połowy XX wieku, gdzie wydobywano bloki soli używane później do konserwacji mięsa i w produkcji przemysłowej. Z Cordillera de la Sal związane jest nazwisko Ignacego Domeyki, polskiego geologa i badacza, który w XIX wieku opisywał chilijskie Andy i przyczynił się do rozwoju wiedzy o tym regionie. ⛏️ .
 
Trasę liczącą ok. 7 km pokonaliśmy samochodem, jadąc powoli z dozwoloną prędkością około 20 km/h. We wskazanych miejscach zatrzymywaliśmy się, by pieszo eksplorować teren. Muszę przyznać – dech zapiera w piersiach! Czuliśmy się jakbyśmy byli na innej planecie 🧐🧐

Dzień 7

Pożegnanie z Atacamą 🏜️
 
Nasz 4-dniowy pobyt na pustyni Atacama dobiega końca. Przyznam, polubiłam to miejsce w realnym świecie, a pokochałam w iluzorycznym – na kartach Hologramowego Świata część 7 „Zmysły”.
 
🌙 Dzisiejszy dzień spędziliśmy w Dolinie Księżycowej. Krajobraz wyglądał jak z innej planety – Marsa? A może Księżyca? Hmm..🤔
 
🐕 Pożegnaliśmy się też z San Pedro – niewielkim miasteczkiem na wysokości 2400 m n.p.m., z niską zabudową z gliny i… niezliczoną liczbą psów, które zdają się być jego prawdziwymi gospodarzami.
 
🌵 To miejsce od tysięcy lat zamieszkiwali Atakamowie (Likan Antai), którzy stworzyli tu swoją kulturę i pozostawili bogate dziedzictwo. Ich obecność czuć na każdym kroku – w glinianych murach, dawnych cmentarzach i kamiennych rytach. Nad miasteczkiem góruje majestatyczny wulkan Licancabur, który przypomina o dawnych rytuałach i ofiarach składanych wysoko na jego zboczach.
 
✈️ Jutro ruszamy do Peru – kolejny etap naszej podróży!

Chile - Lima

Dzień 9

✈️ „Intuicja” przywiodła mnie do Peru, by doświadczyć prawdy. Zaufam jej- niech mnie prowadzi…

Dzień 10

Prawie 500 lat temu została założona stolica Peru. 🖋🖋
– Który mamy teraz rok? – dociekam, ogarniając wzrokiem andyjskie przestrzenie.
– 1535. Właśnie Francisco Pizarro zakłada Miasto Królów. Spójrz tam! Leży ono na żyznych ziemiach doliny rzeki Rímac, niedaleko wybrzeża Pacyfiku. Nazywa się Ciudad de los Reyes, choć wszyscy mówią na nie Lima.
– Dlaczego?
– To zniekształcenie lokalnego, keczuańskiego określenia rzeki Rímac, które Hiszpanie wymawiali jako „Lima”.
Fragment książki „Intuicja” – 10. część
Hologramowego Świata ✨🖋🖋
 
🌐 A jak wygląda współczesna Lima?
Dziś Lima to 11‑milionowa metropolia, w której mieszają się potomkowie rdzennych ludów, Europejczyków (głównie Hiszpanów), Afro‑Peruwiańczyków i migrantów z gór i prowincji. 🌎
 
Większość mieszkańców miasta pracuje w sektorze usług – handlem, gastronomią, transportem, turystyką, telekomunikacją czy opieką zajmuje się ponad połowa zatrudnionych.
 
Część ma własne mikrobiznesy lub sprzedaje na ulicy – od soków i owoców po ładowarki i plastikowe krzesła. 🛒
 
Spora grupa zatrudniona jest nieformalnie, bez umów i ubezpieczeń – w kraju, gdzie wielu żyje „z dnia na dzień”. ⏳
 
Zarobki są skrajnie zróżnicowane. Jedni pracują w biurowcach międzynarodowych firm, inni w slumsach wynoszą śmieci albo czyszczą rury.
 
Średnia pensja to ok. 550–650 USD miesięcznie, ale setki tysięcy osób zarabiają znacznie mniej– często poniżej progu ubóstwa. 💸
 
To miasto kontrastów. Z jednej strony – nowoczesne galerie handlowe, apartamentowce i dzielnice z oceanicznym widokiem.
Z drugiej – barrios altos i pueblos jóvenes, gdzie ludzie żyją w prowizorycznych domach, często bez kanalizacji i dostępu do wody. 🚫
 
Rímac – główna rzeka, z której Lima czerpie znaczną część wody pitnej – jest silnie zanieczyszczona, bo trafiają do niej ścieki domowe, przemysłowe, odpady komunalne i spływy rolne.
 
W 2025 roku rzeka przyciągnęła globalną uwagę, gdy zabarwiła się na różowo – co wywołało alarmy dotyczące skrajnego zanieczyszczenia i braku kontroli nad jakością wód. 💧
 
A mimo to – miasto żyje. Tętni energią. Miliony ludzi każdego dnia próbują przebić się przez beton, smog i hałas – w poszukiwaniu pracy, przyszłości, jakiegoś sensu. 🌀

Peru. Lima – Miraflores. Teraz nad Pacyfikiem 🌊☀️

Dzień 10

Dziś Pacyfik wyznaczał nam trasę — szliśmy jego brzegiem przez wiele godzin.
Ocean Spokojny 🌊 wyglądał łagodnie. Fale ledwie dotykały brzegu, cofając się z cichym sykiem po kamieniach — dźwięk przypominał kruszenie szkła albo pękające w szczelinach skały. Niezwykły, hipnotyczny odgłos.
 
Turystom ani surferom 🏄‍♂️ zupełnie to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie — plaża La Pampilla, o długości ok. 350 metrów, była niemal w całości zajęta. Od 2016 roku objęta jest ochroną jako strefa łamań fali. To jedno z ulubionych miejsc do surfingu w Limie — można tu spotkać zarówno amatorów, jak i zawodowców.
 
Jedynym, co budziło niepokój, były tablice z napisem “ZONA DE PELIGRO – TSUNAMI” 🚨 oraz strome, skalne zbocza zabezpieczone solidną siatką. Sprawiały wrażenie, jakby w każdej chwili mogły rzucić wyzwanie nadciągającej wodzie.
 
El Niño to zjawisko, które potrafi zmienić wszystko. Gdy nadchodzą jego silne fazy, tropikalne ulewy 🌧️ potrafią padać bez przerwy przez wiele dni — ziemia osuwa się, morze burzy. Zjawisko powraca co 2–7 lat i zawsze zostawia ślady na wybrzeżu.
 
A przecież to tylko jedna twarz natury. Peru leży na Pacyficznym Pierścieniu Ognia 🌋 — trzęsienia ziemi zdarzają się tu nawet kilkadziesiąt razy w roku. Co kilka–kilkanaście lat dochodzi do silnych wstrząsów (≥8 M), którym towarzyszą tsunami — w 1746 r. fale sięgały aż 25 metrów i uderzyły głęboko w ląd.
Dziś całe wybrzeże Limy oznaczone jest jako strefa wysokiego ryzyka ⚠️ — prawdopodobieństwo niszczącej fali w ciągu 50 lat wynosi ponad 40%.
 
A mimo to — albo właśnie dlatego — to miejsce przyciąga. >> W 2025 roku Peru odwiedzi ponad 3,6 miliona turystów ✈️. Wielu z nich przyjedzie właśnie tutaj — by usiąść na klifie, posłuchać fal… i przez chwilę poczuć siłę oceanu.
 
🌄 Tymczasem my żegnamy się z Limą i wyruszamy w stronę Cuzco, by posłuchać głosu Inków…

Peru - Cuzco

Dzień 11

W drodze do Cuzco.
 
✈️ Odległość z Limy do Cuzco wynosi ok. 570 km w linii prostej. Samochodem to kilkanaście godzin krętej, górskiej jazdy, ale samolot pokonuje tę trasę w zaledwie 1 godzinę i 15 minut.
 
Tak więc dziś polecieliśmy niczym ptak ponad szczytami Andów — najdłuższego łańcucha górskiego na świecie. 🏔️ Pod nami rozciągało się morze szczytów, przypominające zastygłe fale kamiennego oceanu. Światło przesuwało się po nich jak po ogromnej rzeźbie natury — monumentalnej, a jednocześnie kruchej.
 
Na miejscu przywitał nas zgiełk ulic, barwy targowisk i rytm codzienności 🎶.
 
Jutro wychodzimy przyjrzeć się stolicy Inków — miastu, które na przełomie XV i XVI wieku było centrum imperium sięgającego ponad 4 000 kilometrów: od andyjskich szczytów po wybrzeże Pacyfiku. To spotkanie zapowiada się jak wejście do żywego serca historii 🧐🧐
Peru. Cuzco. W drodze na największy targ w mieście – San Pedro. 🌿🥭
Tutaj kupisz wszystko – od owoców i przypraw po rękodzieło i tekstylia. Po drodze totalny chaos: wąskie uliczki zastawione straganami, tłumy ludzi, klaksony aut, sprzedawcy wołający na każdym kroku. Tysiące handlarzy i poruszanie się to nie lada wyzwanie – tak wygląda codzienne życie Cuzco💪💪

Dzień 12

Położenie miasta na wysokości 3400 m n.p.m. dało mi dziś o sobie znać… o 5:30 rano bólem głowy. Takim, co nie żartuje. Ani Ibum, ani herbata z liści koki nie chciały pomóc… 🙈
 
Na szczęście pogoda sprzyjała, a ja — z godziny na godzinę — jakoś ogarniałam życie. I tak, przespacerowaliśmy dziś 10 kilometrów, próbując zanurzyć się w atmosferze Cuzco. 🏃‍♀️🌤
 
No i co zobaczyłam w tym mieście? Na pewno nie pumę – czyli kształt zwierzęcia, który nadał mu Pachacutec, dziewiąty władca Inków, na przełomie XV i XVI wieku.
 
Uliczki wokół targowiska zdawały się poruszać wraz z handlarzami, samochodami, turystami i psami – we wszystkie strony świata jednocześnie. 🛺🧺🐕 Ludzie krzyczeli, zaczepiali, zajmowali każdą przestrzeń.
 
Centrum miasta to już inna bajka – bardziej magiczna, jak z Baśni tysiąca i jednej nocy ✨ Na Plaza de Armas – głównym placu Cuzco – szeroko i przestrzennie. Ludzie robili zdjęcia 📸, wpatrywali się w otaczające wzgórza.
 
A jest w co się wpatrywać – Cuzco otaczają wysokie zbocza Andów ⛰, na których domy wspinają się ku niebu, tworząc patchwork z dachów i kolorów, jakby utkany z wełny alpaki. 🧶
 
Potem spacer wąskimi uliczkami wokół miasta – urocze, przepełnione kafejkami ☕, sklepikami, handlarzami – tworzyły unikalny klimat, którego nie da się pomylić z żadnym innym miejscem.
 
Na koniec zajrzeliśmy do Muzeum Inków, by zobaczyć wydłużone czaszki i mumie, o których pisałam w Hologramowym Świecie. No i zobaczyłam… Szkielety siedziały ze związanymi kończynami, z otwartymi ustami, jakby zastygłe w krzyku… 💀 A ja? Stałam naprzeciwko nich, również z otwartymi ustami, próbując zrozumieć – co nas łączy, a co dzieli… prócz tych minionych 500 lat…

🚂Podróż panoramicznym pociągiem do Machu Picchu. A tam? Spektakl natury w reżyserii bogów. 🌄

Dzień 13

Wyprawa do Machu Picchu i 110% wrażeń!
 
Ta podróż była w miarę dopracowana: ponad cztery godziny jazdy panoramicznym pociągiem, potem autobus pod górę i zwiedzanie Świętego Miasta Inków.
Ale… jak to w podróży – nie wszystko zgrywa się z planem 😉
 
👁 Wagon z ogromnymi oknami aż po dach obiecywał widowisko i dotrzymał słowa. Najpierw obserwowaliśmy Cusco z lotu ptaka – dachy tworzące czerwony dywan, potem z bliska domostwa, surowe mury i biedę, która czasami ściskała za serce 💔. Po jakimś czasie oglądaliśmy pola, pasące się zwierzęta m.in świnie na łańcuchach 🐷 🐑 i monumentalne szczyty Andów 🏔️. Aż wreszcie zielona dżungla oplatała pociąg ze wszystkich stron 🌿.
 
Na stacji w Aguas Calientes zrobiło się już dziwnie, gdyż przywitały nas nie tylko kolorowe stragany, ale i kilkusetmetrowa kolejka ludzi do autobusów 🚍 i… deszcz, ktorego nie przewidzialy prognozy 🌧️. Nieco zdezorientowani, ale pełni wiary, wsiedliśmy do autobusu, który serpentynami wspinał się ku Machu Picchu.
 
A na szczycie? – czekała na nas niespodzianka. Zamiast widoku z pocztówek – ruin i majestatycznych zboczy gór – zmoczył nas gęsty deszcz. Chmury utworzyły białe morze nad głowami ☁️, a ja miałam wrażenie, że płyniemy po nim… w dawne czasy. Masywy zaś parowały z taką gorliwością, jakby chciały przekazać nam jakąś pilną wiadomość od pradawnych bóstw ✨.
 
Cóż… chyba tak miała wyglądać moja przemiana w prawdzie, której miałam doświadczyć właśnie w tym miejscu…🤔
 
W drodze powrotnej chmury zaczely znikać , a na niebie pojawiło sie słońce ☀️ i złotym blaskiem rozświetliło dolinę. A my? – przemoknięci, wyglądający jak mokre kury 🐔 – czuliśmy się szczęśliwi, że dotknęliśmy świata pradawnych Inków. 🌄

Dzień 14

Cuzco, Szlak Pumy
 
Udało się! Dzisiaj zlokalizowaliśmy kształt pumy, nadany miastu w XV wieku przez dziewiątego Sapa Inkę, i ruszyliśmy jego śladem. Ale po kolei…
 
🧱 Trochę historii
W XV wieku młody Cusi Yupanqui, syn ósmego władcy Inków, po zwycięstwie nad ludem Chanca został ogłoszony dziewiątym Sapa Inką i przyjął imię Pachacutec – ten, który odmienia świat. Miał zaledwie kilkanaście lat, a już przejął władzę, przekształcając lokalne Cuzco w stolicę największego imperium w historii Ameryki Południowej.
Pachacutec nadał miastu kształt pumy – świętego zwierzęcia Inków – i zlecił jego pełną przebudowę. Budowa trwała ponad 20 lat, a dziesiątki tysięcy ludzi z podbitych ludów zostało tu sprowadzonych siłą w ramach ciężkiej pracy mit’a.
Z Cuzco rozchodzilo się 41 promienistych linii – ceques, na których rozmieszczono ponad 300 świętych miejsc. Całe miasto było duchowym centrum czterech części Tahuantinsuyo – imperium sięgającego od dzisiejszego Ekwadoru aż po Chile.
 
🐾 Nasz szlak przez miasto-pumę
🔹 Zęby pumy – zaczęliśmy od trójzębnych murów Sacsayhuamán, których masywne bloki przypominają właśnie szczęki drapieżnika. Tak widzieli je Inkowie – jako zęby świętej pumy strzegącej miasta.
🔹 Głowa pumy – to właśnie forteca Sacsayhuamán, zbudowana z bloków ważących po kilkadziesiąt ton.
Monumentalna, geometryczna, doskonale wkomponowana w teren.
🔹 Kręgosłup pumy – dawną trasą rytualną, schodzącą z fortecy w dół miasta, przeszliśmy ku centrum. Ulice są wciąż ułożone zgodnie z tym dawnym planem.
🔹 Serce pumy – to świątynia Coricancha, poświęcona bogu Inti. Kiedyś całkowicie pokryta złotem, po podboju została zniszczona. Hiszpanie zbudowali na niej klasztor dominikanów – pozostawiając tylko inkaskie fundamenty.
🔹 Ciało pumy – schodziliśmy brukowanymi uliczkami i tarasami, które do dziś niosą rytm dawnego miasta.
To nie był zwykły spacer, lecz wejście do świata imperium Inków. 🐾
🥖✨ Cusco – stolica chleba Andów ✨🥖
 
Dziś na Plaza de Armas odbył się barwny festiwal chleba – Feria del Pan de Chuta, święto lokalnych piekarzy. Prezentowane były ogromne, okrągłe i ozdobne bochny, z tradycyjnymi napisami i symbolami, które od wieków towarzyszą andyjskiej kulturze.
Wydarzenie narodziło się z potrzeby podtrzymania dawnych zwyczajów i promocji rzemieślników. Dziś Cusco dumnie nazywane jest stolicą narodowego chleba – miejscem, gdzie tradycja wypieku spotyka się ze wspólnotą i świętowaniem.
 
Podczas uroczystości burmistrz uroczyście otworzył festiwal, a na zakończenie rozdawano przybyłym bochny chleba – my także dostaliśmy dwa. 🌄❤️
✝️✨ Cristo Blanco – strażnik nad Cusco ✨✝️
 
Nie sposób go nie zauważyć. Monumentalny, biały, stoi z rozpostartymi ramionami wysoko ponad miastem, jakby czuwał nad jego losem. Cristo Blanco – ośmiometrowy posąg Chrystusa.
 
Pytań mieliśmy wiele: skąd się tam wziął? Kto go wybudował? Dlaczego właśnie na czerwonym wzgórzu Pukamoqo, na wysokości 3 575 m n.p.m.? No i w końcu – jak wygląda miasto z tego miejsca, bo przecież z pewnością niezwykle. Postanowiliśmy sprawdzić wszystkie te informacje i wejść na górę pokonując kilkaset schodów.
 
1️⃣ Pomnik powstał w 1945 roku jako dar libańskiej społeczności dla mieszkańców Cusco – symbol wdzięczności i pokoju po II wojnie światowej.
 
2️⃣ Wybór miejsca nie był przypadkowy. Pukamoqo – „Czerwone Wzgórze” – od wieków miało znaczenie rytualne dla Inków. To tutaj składano ofiary Pachamamie (Matce Ziemi) i duchom gór (apus). Wzgórze było częścią świętej geografii Cusco – systemu ceques, linii prowadzących od Świątyni Słońca (Coricancha) do miejsc kultu. Według kronik właśnie tutaj złożono też ziemię ze wszystkich czterech regionów imperium Inków (Tahuantinsuyo), aby zjednoczyć je w pępku świata – Cusco.
 
Dziś Biały Chrystus nie tylko góruje nad miastem, ale też łączy dwie tradycje – andyjską duchowość i chrześcijański symbol pokoju.
 
A widok? 🌄 Naprawdę niesamowity!

Dzień 15

Szlakiem Inków przez Andy
 
Ostatni dzień w Peru spędziliśmy, jadąc i wędrując szlakiem najważniejszych miejsc Inków – królewskich miast, twierdz i świątyń Świętej Doliny.
 
Trasa prowadziła przez strome zbocza Andów, wijące się serpentynami na wysokości ponad 3500 m n.p.m.
 
Gdzie byliśmy i co zobaczyliśmy?
🌾 Chinchero
Dla Inków było to miejsce o głębokim znaczeniu symbolicznym. To tutaj cesarz Túpac Yupanqui, syn Pachacuteca, wybudował swoją pałacową rezydencję, czyniąc z Chinchero królewskie miasto.
Znajdujące się na wysokości 3760 m n.p.m., Chinchero było miejscem kultu, rytuałów i codziennego życia – z rozbudowaną siecią tarasów rolniczych i kanałów wodnych.
Po podboju Hiszpanie wznieśli tu kościół na fundamentach świątyni Inków. Do dziś zachowały się mury cyklopowe oraz żywa tradycja tkactwa, przekazywana przez lokalne wspólnoty.
 
⚪ Moray – laboratorium rolnicze Inków
Niezwykły kompleks koncentrycznych tarasów, przypominających zielone amfiteatry.
Inkowie używali go jako eksperymentalnego centrum rolniczego – testowali tu uprawy w różnych warunkach mikroklimatycznych.
Każdy poziom miał inną temperaturę i wilgotność. To dowód na ich ekologiczną precyzję i inżynieryjną pomysłowość.
 
🧂 Maras – solne tarasy Inków
Na zboczach Andów, na wysokości ok. 3300 m n.p.m., działa jeden z najstarszych systemów pozyskiwania soli na świecie.
 
👉 Ponad 3000 basenów wypełnianych jest wodą z podziemnego, naturalnie słonego źródła. Gdy woda paruje, zostaje czysta, różowa sól – jak za czasów Inków.
Do dziś miejsce to należy do lokalnych rodzin, które ręcznie zbierają sól i przekazują tradycję z pokolenia na pokolenie.
 
🌄 Ollantaytambo – serce Świętej Doliny Inków
 
Jedna z czterech głównych twierdz imperium Inków, pełniąca funkcję fortecy, centrum ceremonialnego i administracyjnego.
Położona na wysokości 2846 m n.p.m., była ważnym punktem na sieci dróg Qhapaq Ñan.
To tutaj Inkowie odnieśli rzadkie zwycięstwo nad Hiszpanami.
 
Miejsce zachowało oryginalny układ urbanistyczny i funkcjonuje do dziś – z monumentalnymi tarasami, precyzyjnie obrobionym kamieniem i głęboką symboliką.
 
🏛️ Pisac – strażnik Świętej Doliny
Pisac to kompleks łączący funkcje obronne, rolnicze i rytualne.
Chronił wschodni dostęp do doliny, był nekropolią inkaskiej elity i miejscem kultu Słońca.
Słynie z monumentalnych tarasów rolniczych, które układają się w kształt kuropatwy (p’isaq) – świętego ptaka Inków.
W centrum znajduje się Intihuatana – rytualny zegar słoneczny. Pisac do dziś ukazuje harmonię natury, architektury i duchowości.
 
🍽️ Urubamba
W tej spokojnej miejscowości zatrzymaliśmy się na obiad – a przy stole przygrywał nam peruwiański zespół 🎶.
 
☀️🌧️ Dzień był zmienny pogodowo – raz słońce, raz deszcz – ale piękny i niezapomniany.
Tak żegnaliśmy Peru – krainę Inków, wiedzy i rytmu ziemi.
 
Jutro wracamy do Chile – do Santiago – by kontynuować naszą andyjską podróż. ✈️
🌄 Peru. Ollantaytambo – serce Świętej Doliny Inków
 
Inkaska twierdza Ollantaytambo należy do czterech najważniejszych miejsc w imperium Inków – obok Cusco, Machu Picchu i Pisac.
 
Położona na wysokości 2846 m n.p.m., pełniła funkcję fortecy, ośrodka administracyjnego i ceremonialnego, a także kluczowego przystanku na inkaskiej sieci dróg (Qhapaq Ñan) 🛤️, która oplatała Andy na dystansie ponad 40 000 km.
 
W tym miejscu odpoczywali posłańcy, gromadzono żywność, a armie przygotowywały się do marszu ⚔️. To tutaj Inkowie stoczyli jedną z nielicznych zwycięskich bitew z Hiszpanami.
Monumentalne tarasy, perfekcyjnie obrobione bloki skalne i święta geometria miejsca sprawiają, że Ollantaytambo do dziś emanuje siłą, tajemnicą i duchową głębią ✨.
To także jedyna inkaska osada, która funkcjonuje nieprzerwanie do dziś – część domów i ulic w miasteczku zachowała oryginalny układ sprzed ponad 500 lat 🕰️.
Peru. Kopalnie soli w Maras 🧂
 
Wysoko w Andach, na wysokości ok. 3300 m n.p.m., znajduje się jedno z najbardziej niezwykłych miejsc w Peru – kopalnie soli w Maras, gdzie sól pozyskuje się ręcznie, niemal dokładnie tak samo jak w czasach Inków.
 
💧 Skąd się tu wzięła sól?
Miliony lat temu te tereny były dnem prehistorycznego oceanu. Gdy wody się cofnęły, w głębi gór pozostały pokłady skał bogatych w minerały. Przez te warstwy przepływa dziś naturalnie słona woda, która wypływa ze źródła i zasila system setek kanałów i tysięcy basenów solnych.
 
Woda z Maras zawiera ponad 80 pierwiastków śladowych – m.in. wapń, magnez, potas, cynk i żelazo – dlatego sól przybiera różne barwy: od białej i różowej, po lekko czerwonawą. Jej smak i właściwości zdrowotne są cenione na całym świecie.
 
Sól wydobywano tu jeszcze przed czasami Inków, a system tarasów został udoskonalony przez nich w XIII–XIV wieku.
Każdy basen należy do konkretnej rodziny i jest przekazywany z pokolenia na pokolenie – to żywa tradycja. Sól z Maras do dziś zbiera się ręcznie, bez użycia maszyn. Jest eksportowana na cały świat i stanowi źródło utrzymania dla lokalnych społeczności. T

Dzień 16

✈️ Z Peru wróciliśmy do Santiago, by kontynuować zwiedzanie miasta i jego okolic. Dzisiejsze popołudnie spędziliśmy spacerując po centrum — miasto budziło się do życia przed weekendem.
 
🎶 Na każdym kroku słychać było muzykę, a ulice wypełniali odświętnie ubrani ludzie. W Parque de Armas, tuż obok katedry, trwały występy uliczne, a przed gmachem prezydenta ustawiono scenę, by świętować 50-lecie metra w Santiago. Na ulicznych skwerach mijaliśmy roztańczone grupy osób — śmiech, taniec i rytm miasta unosiły się w powietrzu. Atmosfera była radosna, pełna dźwięków, światła i energii…✨ ✨

Chile - Valparaíso

Dzień 17

Piękne nadmorskie miasto kusi nie tylko widokiem na ocean 🌊, ale też kolorowymi murami. Graffiti i murale oplatają niemal każdą ścianę – sztuka wylewa się z domów, schodów, murków.
 
Ale Valparaíso to również ciemniejsza strona podróży: złodziei jest tu naprawdę wielu.
Wypożyczyliśmy samochód w Santiago 🚗, a zanim zdążyliśmy dotrzeć na strzeżony parking – wpadliśmy w sidła ulicznych naciągaczy. Na czerwonym świetle 🔴
przebili nam dwa tylne koła i próbowali swoich „metod”. Na szczęście zachowaliśmy zimną krew – numer im nie wyszedł.
 
Ale 1,5 godziny czekania na assistance ⏳ było prawdziwym wyzwaniem. Co chwila ktoś podchodził, ostrzegał, proponował pomoc… I nagle nie wiedzieliśmy już, kto jest po naszej stronie, a kto przeciwko nam. W końcu policyjny patrol 🚓 postanowił nas pilnować aż do przyjazdu auta zastępczego.
 
Tak czy siak – jeszcze nigdy nie stresowaliśmy się tak czerwonymi światłami🤫
 
A samo Valparaíso?
Magicznie dudniło 26. Carnavalem Mil Tambores 🥁 – rozśpiewane 🎶, rozbawione 🎭, wciągające w swój rytm i kolory. Nie sposób było przejść obojętnie…
Valparaíso – rozpoczął się 26. Carnaval Mil Tambores! 🥁💃🎨
 
Dziś, 5 października, o 10:00 rano ulicami miasta ruszyła wielka parada – pasacalle – pełna bębnów, tańca, kolorów i radości.
 
Biją w bębny, tańczą: dzieci, młodzież, seniorzy. Poprzebierani, uśmiechnięci, pełni życia. Tłumy patrzą, świętują razem, a dźwięki unoszą się po całej przestrzeni miasta, między wzgórzami.
 
📣I ja tam byłam. Tańczyłam i w plecak, niczym w bębny, biłam…🥁🥁

Chile - Santiago

Dzień 18

Chyba mamy jakąś manierę odwiedzania szczytów z wielkimi pomnikami. 😉 Tym razem ze wzgórza San Cristóbal przywołała nas ogromna figura Matki Bożej Niepokalanej – symbol Santiago.
 
Na szczyt ⛰️ wjechaliśmy panoramicznym busem. Miałam wrażenie, że miasto i majestatyczne Andy rosną w oczach.
 
Wreszcie, na wysokości 880 m n.p.m., przed naszymi oczami ukazał się 22-metrowy wizerunek Niepokalanej, stojący na ogromnym cokole. Trzeba przyznać, że robi wrażenie – zwłaszcza w słońcu 🌞, które wybielając rzeźbę, rysowało w mojej wyobraźni postać anioła stróża…
 
Siedząc u stóp tego niezwykłego posągu, wpatrywaliśmy się w panoramę miasta. Czas zdawał się zatrzymać ⏳️– spędziliśmy tam prawie godzinę, w ciszy, kontemplacji i zadziwieniu, jak wszystko na ziemi wydaje się małe i przemijające.
A potem, w nostalgicznym nastroju, poszliśmy za ciosem – wprost na Cementerio General de Santiago, najważniejszy cmentarz w stolicy 🏛 – by złożyć hołd naszemu rodakowi, Ignacemu Domeyce. 💙
Nekropolia leży u podnóża góry; odległość kilkunastu kilometrów pokonaliśmy pieszo, obserwując codzienne życie w ubogich dzielnicach. Trzeba przyznać, że to niecodzienne doświadczenie. Miejscami szliśmy tak blisko domostw zbudowanych z kartonów, płyt, materiałów i śmieci, że niemal ocieraliśmy się o nie. Czułam jakiś nienazwany, irracjonalny lęk…🫨🫨
 
🏛Sam cmentarz to zupełnie inny świat – miasto z marmuru i ciszy. 🌿 Założony w 1821 roku, należy do najstarszych nekropolii Ameryki Południowej. Wśród zielonych alei i monumentalnych grobowców spoczywają prezydenci, artyści, poeci i bohaterowie narodowi Chile – w tym Salvador Allende i Gabriela Mistral.
 
W cieniu marmurowych mauzoleów, pomiędzy aniołami i rzeźbionymi sarkofagami, znajduje się również pomnik Ignacego Domeyki – Polaka, który po powstaniu listopadowym znalazł tu nową ojczyznę. Był geologiem, reformatorem szkolnictwa i badaczem Andów; opracował mapy złóż minerałów i zmodernizował Uniwersytet Chilijski.
 
Na jego pomniku widnieje napis:
„Ignacio Domeyko, sabio polaco-chileno” – „mędrzec polsko-chilijski”.
🌞 I tak, w nieco sentymentalnym nastroju, w cieple promieni słonecznych, przeminął kolejny dzień naszego pobytu w Chile…
⛰️ Wzgórze San Cristóbal, Santiago de Chile
 
Na szczycie, na wysokości 880 m n.p.m., góruje 22-metrowa figura Matki Bożej Niepokalanej wzniesiona w 1908 roku. To duchowy symbol miasta i miejsce modlitwy oraz ciszy nad tętniącą życiem stolicą.
 
Z jej stóp rozciąga się niezwykła panorama Santiago i śnieżnych Andów – widok, który naprawdę zapiera dech w piersiach 💙

Dzień 19

Wiele przeżyć jak na tak krótki czas. Santiago – tętniąca życiem stolica 🏙️, pustynia Atacama z gejzerami El Tatio 🌋, bezdroża kamiennej Doliny Śmierci i tajemniczej Doliny Księżycowej 🌕, turkusowe laguny o krystalicznie czystej wodzie 💧 i niebo usiane gwiazdami, które obserwowaliśmy nocą przy największych teleskopach świata 🔭. A do tego barwny karnawał w Valparaíso 🎭
 
Tę Atacamę przecież już znałam – widziałam, przeżyłam ją kiedyś na kartach 7. części „Hologramowego Świata” pt. Zmysły. A jednak teraz wszystko śnić będzie się prawdziwiej i głębie …
 
Każde z tych miejsc zapisało się w pamięci inaczej – zapachem, światłem, ciszą lub dźwiękiem ulicznych bębnów. Chile okazało się krajem kontrastów i emocji, w którym pustynia i ocean, cisza i zgiełk, duchowość i codzienność splatają się w jedną, niepowtarzalną całość.
 
Trochę żal odjeżdżać… jakby człowiek zostawiał tu cząstkę siebie. ❤️

Dzień 20

Powrót do domu ✈️
 
Podróż powrotna trwała ponad dobę. Za nami tysiące kilometrów, zmieniające się strefy czasowe i obrazy, które zostaną w pamięci na długo.
 
Z Santiago do São Paulo – cztery godziny ponad Andami i południowoamerykańskim lądem. Potem długi, jedenastogodzinny lot przez Atlantyk do Frankfurtu i wreszcie krótki przelot do Pyrzowic. W sumie szesnaście godzin w powietrzu i około ośmiu na odprawy, przesiadki i drogę z lotniska.
 
Dla mnie najpiękniejszym etapem podróży był przelot nad Andami 🏔️. Ośnieżone szczyty lśniły w słońcu, jakby żegnały nas ostatnim blaskiem Ameryki Południowej. Potem zapadła noc i tylko ciche światła pod nami 🌌 towarzyszyły naszym myślom.
 
Zmęczeni, ale szczęśliwi, dotarliśmy do domu 🏡. Co zostanie z tej podróży po Chile i Peru?
Zdjęcia, wspomnienia, kilka drobnych pamiątek… i coś znacznie więcej. Ta podróż była wędrówką śladami moich bohaterów z Hologramowego Świata — z części „Zmysły” i „Intuicja”. Miejsca, o których pisałam, ożyły – pachniały, drżały w świetle, mówiły własnym głosem…
 
Dlatego te książki już nigdy nie będą tylko tekstem – stały się doświadczeniem ✨.
A każda podróż, także ta, przypomina, że świat naprawdę odpowiada na nasze marzenia. Wzbogaca, otwiera i daje nadzieję 💫.

Peru

Peru

wrzesień 2025

Chile - Lima

Dzień 9

✈️ „Intuicja” przywiodła mnie do Peru, by doświadczyć prawdy. Zaufam jej- niech mnie prowadzi…

Dzień 10

Prawie 500 lat temu została założona stolica Peru. 🖋🖋
– Który mamy teraz rok? – dociekam, ogarniając wzrokiem andyjskie przestrzenie.
– 1535. Właśnie Francisco Pizarro zakłada Miasto Królów. Spójrz tam! Leży ono na żyznych ziemiach doliny rzeki Rímac, niedaleko wybrzeża Pacyfiku. Nazywa się Ciudad de los Reyes, choć wszyscy mówią na nie Lima.
– Dlaczego?
– To zniekształcenie lokalnego, keczuańskiego określenia rzeki Rímac, które Hiszpanie wymawiali jako „Lima”.
Fragment książki „Intuicja” – 10. część
Hologramowego Świata ✨🖋🖋
 
🌐 A jak wygląda współczesna Lima?
Dziś Lima to 11‑milionowa metropolia, w której mieszają się potomkowie rdzennych ludów, Europejczyków (głównie Hiszpanów), Afro‑Peruwiańczyków i migrantów z gór i prowincji. 🌎
 
Większość mieszkańców miasta pracuje w sektorze usług – handlem, gastronomią, transportem, turystyką, telekomunikacją czy opieką zajmuje się ponad połowa zatrudnionych.
 
Część ma własne mikrobiznesy lub sprzedaje na ulicy – od soków i owoców po ładowarki i plastikowe krzesła. 🛒
 
Spora grupa zatrudniona jest nieformalnie, bez umów i ubezpieczeń – w kraju, gdzie wielu żyje „z dnia na dzień”. ⏳
 
Zarobki są skrajnie zróżnicowane. Jedni pracują w biurowcach międzynarodowych firm, inni w slumsach wynoszą śmieci albo czyszczą rury.
 
Średnia pensja to ok. 550–650 USD miesięcznie, ale setki tysięcy osób zarabiają znacznie mniej– często poniżej progu ubóstwa. 💸
 
To miasto kontrastów. Z jednej strony – nowoczesne galerie handlowe, apartamentowce i dzielnice z oceanicznym widokiem.
Z drugiej – barrios altos i pueblos jóvenes, gdzie ludzie żyją w prowizorycznych domach, często bez kanalizacji i dostępu do wody. 🚫
 
Rímac – główna rzeka, z której Lima czerpie znaczną część wody pitnej – jest silnie zanieczyszczona, bo trafiają do niej ścieki domowe, przemysłowe, odpady komunalne i spływy rolne.
 
W 2025 roku rzeka przyciągnęła globalną uwagę, gdy zabarwiła się na różowo – co wywołało alarmy dotyczące skrajnego zanieczyszczenia i braku kontroli nad jakością wód. 💧
 
A mimo to – miasto żyje. Tętni energią. Miliony ludzi każdego dnia próbują przebić się przez beton, smog i hałas – w poszukiwaniu pracy, przyszłości, jakiegoś sensu. 🌀

Peru. Lima – Miraflores. Teraz nad Pacyfikiem 🌊☀️

Dzień 10

Dziś Pacyfik wyznaczał nam trasę — szliśmy jego brzegiem przez wiele godzin.
Ocean Spokojny 🌊 wyglądał łagodnie. Fale ledwie dotykały brzegu, cofając się z cichym sykiem po kamieniach — dźwięk przypominał kruszenie szkła albo pękające w szczelinach skały. Niezwykły, hipnotyczny odgłos.
 
Turystom ani surferom 🏄‍♂️ zupełnie to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie — plaża La Pampilla, o długości ok. 350 metrów, była niemal w całości zajęta. Od 2016 roku objęta jest ochroną jako strefa łamań fali. To jedno z ulubionych miejsc do surfingu w Limie — można tu spotkać zarówno amatorów, jak i zawodowców.
 
Jedynym, co budziło niepokój, były tablice z napisem “ZONA DE PELIGRO – TSUNAMI” 🚨 oraz strome, skalne zbocza zabezpieczone solidną siatką. Sprawiały wrażenie, jakby w każdej chwili mogły rzucić wyzwanie nadciągającej wodzie.
 
El Niño to zjawisko, które potrafi zmienić wszystko. Gdy nadchodzą jego silne fazy, tropikalne ulewy 🌧️ potrafią padać bez przerwy przez wiele dni — ziemia osuwa się, morze burzy. Zjawisko powraca co 2–7 lat i zawsze zostawia ślady na wybrzeżu.
 
A przecież to tylko jedna twarz natury. Peru leży na Pacyficznym Pierścieniu Ognia 🌋 — trzęsienia ziemi zdarzają się tu nawet kilkadziesiąt razy w roku. Co kilka–kilkanaście lat dochodzi do silnych wstrząsów (≥8 M), którym towarzyszą tsunami — w 1746 r. fale sięgały aż 25 metrów i uderzyły głęboko w ląd.
Dziś całe wybrzeże Limy oznaczone jest jako strefa wysokiego ryzyka ⚠️ — prawdopodobieństwo niszczącej fali w ciągu 50 lat wynosi ponad 40%.
 
A mimo to — albo właśnie dlatego — to miejsce przyciąga. >> W 2025 roku Peru odwiedzi ponad 3,6 miliona turystów ✈️. Wielu z nich przyjedzie właśnie tutaj — by usiąść na klifie, posłuchać fal… i przez chwilę poczuć siłę oceanu.
 
🌄 Tymczasem my żegnamy się z Limą i wyruszamy w stronę Cuzco, by posłuchać głosu Inków…

Peru - Cuzco

Dzień 11

W drodze do Cuzco.
 
✈️ Odległość z Limy do Cuzco wynosi ok. 570 km w linii prostej. Samochodem to kilkanaście godzin krętej, górskiej jazdy, ale samolot pokonuje tę trasę w zaledwie 1 godzinę i 15 minut.
 
Tak więc dziś polecieliśmy niczym ptak ponad szczytami Andów — najdłuższego łańcucha górskiego na świecie. 🏔️ Pod nami rozciągało się morze szczytów, przypominające zastygłe fale kamiennego oceanu. Światło przesuwało się po nich jak po ogromnej rzeźbie natury — monumentalnej, a jednocześnie kruchej.
 
Na miejscu przywitał nas zgiełk ulic, barwy targowisk i rytm codzienności 🎶.
 
Jutro wychodzimy przyjrzeć się stolicy Inków — miastu, które na przełomie XV i XVI wieku było centrum imperium sięgającego ponad 4 000 kilometrów: od andyjskich szczytów po wybrzeże Pacyfiku. To spotkanie zapowiada się jak wejście do żywego serca historii 🧐🧐
Peru. Cuzco. W drodze na największy targ w mieście – San Pedro. 🌿🥭
Tutaj kupisz wszystko – od owoców i przypraw po rękodzieło i tekstylia. Po drodze totalny chaos: wąskie uliczki zastawione straganami, tłumy ludzi, klaksony aut, sprzedawcy wołający na każdym kroku. Tysiące handlarzy i poruszanie się to nie lada wyzwanie – tak wygląda codzienne życie Cuzco💪💪

Dzień 12

Położenie miasta na wysokości 3400 m n.p.m. dało mi dziś o sobie znać… o 5:30 rano bólem głowy. Takim, co nie żartuje. Ani Ibum, ani herbata z liści koki nie chciały pomóc… 🙈
 
Na szczęście pogoda sprzyjała, a ja — z godziny na godzinę — jakoś ogarniałam życie. I tak, przespacerowaliśmy dziś 10 kilometrów, próbując zanurzyć się w atmosferze Cuzco. 🏃‍♀️🌤
 
No i co zobaczyłam w tym mieście? Na pewno nie pumę – czyli kształt zwierzęcia, który nadał mu Pachacutec, dziewiąty władca Inków, na przełomie XV i XVI wieku.
 
Uliczki wokół targowiska zdawały się poruszać wraz z handlarzami, samochodami, turystami i psami – we wszystkie strony świata jednocześnie. 🛺🧺🐕 Ludzie krzyczeli, zaczepiali, zajmowali każdą przestrzeń.
 
Centrum miasta to już inna bajka – bardziej magiczna, jak z Baśni tysiąca i jednej nocy ✨ Na Plaza de Armas – głównym placu Cuzco – szeroko i przestrzennie. Ludzie robili zdjęcia 📸, wpatrywali się w otaczające wzgórza.
 
A jest w co się wpatrywać – Cuzco otaczają wysokie zbocza Andów ⛰, na których domy wspinają się ku niebu, tworząc patchwork z dachów i kolorów, jakby utkany z wełny alpaki. 🧶
 
Potem spacer wąskimi uliczkami wokół miasta – urocze, przepełnione kafejkami ☕, sklepikami, handlarzami – tworzyły unikalny klimat, którego nie da się pomylić z żadnym innym miejscem.
 
Na koniec zajrzeliśmy do Muzeum Inków, by zobaczyć wydłużone czaszki i mumie, o których pisałam w Hologramowym Świecie. No i zobaczyłam… Szkielety siedziały ze związanymi kończynami, z otwartymi ustami, jakby zastygłe w krzyku… 💀 A ja? Stałam naprzeciwko nich, również z otwartymi ustami, próbując zrozumieć – co nas łączy, a co dzieli… prócz tych minionych 500 lat…

🚂Podróż panoramicznym pociągiem do Machu Picchu. A tam? Spektakl natury w reżyserii bogów. 🌄

Dzień 13

Wyprawa do Machu Picchu i 110% wrażeń!
 
Ta podróż była w miarę dopracowana: ponad cztery godziny jazdy panoramicznym pociągiem, potem autobus pod górę i zwiedzanie Świętego Miasta Inków.
Ale… jak to w podróży – nie wszystko zgrywa się z planem 😉
 
👁 Wagon z ogromnymi oknami aż po dach obiecywał widowisko i dotrzymał słowa. Najpierw obserwowaliśmy Cusco z lotu ptaka – dachy tworzące czerwony dywan, potem z bliska domostwa, surowe mury i biedę, która czasami ściskała za serce 💔. Po jakimś czasie oglądaliśmy pola, pasące się zwierzęta m.in świnie na łańcuchach 🐷 🐑 i monumentalne szczyty Andów 🏔️. Aż wreszcie zielona dżungla oplatała pociąg ze wszystkich stron 🌿.
 
Na stacji w Aguas Calientes zrobiło się już dziwnie, gdyż przywitały nas nie tylko kolorowe stragany, ale i kilkusetmetrowa kolejka ludzi do autobusów 🚍 i… deszcz, ktorego nie przewidzialy prognozy 🌧️. Nieco zdezorientowani, ale pełni wiary, wsiedliśmy do autobusu, który serpentynami wspinał się ku Machu Picchu.
 
A na szczycie? – czekała na nas niespodzianka. Zamiast widoku z pocztówek – ruin i majestatycznych zboczy gór – zmoczył nas gęsty deszcz. Chmury utworzyły białe morze nad głowami ☁️, a ja miałam wrażenie, że płyniemy po nim… w dawne czasy. Masywy zaś parowały z taką gorliwością, jakby chciały przekazać nam jakąś pilną wiadomość od pradawnych bóstw ✨.
 
Cóż… chyba tak miała wyglądać moja przemiana w prawdzie, której miałam doświadczyć właśnie w tym miejscu…🤔
 
W drodze powrotnej chmury zaczely znikać , a na niebie pojawiło sie słońce ☀️ i złotym blaskiem rozświetliło dolinę. A my? – przemoknięci, wyglądający jak mokre kury 🐔 – czuliśmy się szczęśliwi, że dotknęliśmy świata pradawnych Inków. 🌄

Dzień 14

Cuzco, Szlak Pumy
 
Udało się! Dzisiaj zlokalizowaliśmy kształt pumy, nadany miastu w XV wieku przez dziewiątego Sapa Inkę, i ruszyliśmy jego śladem. Ale po kolei…
 
🧱 Trochę historii
W XV wieku młody Cusi Yupanqui, syn ósmego władcy Inków, po zwycięstwie nad ludem Chanca został ogłoszony dziewiątym Sapa Inką i przyjął imię Pachacutec – ten, który odmienia świat. Miał zaledwie kilkanaście lat, a już przejął władzę, przekształcając lokalne Cuzco w stolicę największego imperium w historii Ameryki Południowej.
Pachacutec nadał miastu kształt pumy – świętego zwierzęcia Inków – i zlecił jego pełną przebudowę. Budowa trwała ponad 20 lat, a dziesiątki tysięcy ludzi z podbitych ludów zostało tu sprowadzonych siłą w ramach ciężkiej pracy mit’a.
Z Cuzco rozchodzilo się 41 promienistych linii – ceques, na których rozmieszczono ponad 300 świętych miejsc. Całe miasto było duchowym centrum czterech części Tahuantinsuyo – imperium sięgającego od dzisiejszego Ekwadoru aż po Chile.
 
🐾 Nasz szlak przez miasto-pumę
🔹 Zęby pumy – zaczęliśmy od trójzębnych murów Sacsayhuamán, których masywne bloki przypominają właśnie szczęki drapieżnika. Tak widzieli je Inkowie – jako zęby świętej pumy strzegącej miasta.
🔹 Głowa pumy – to właśnie forteca Sacsayhuamán, zbudowana z bloków ważących po kilkadziesiąt ton.
Monumentalna, geometryczna, doskonale wkomponowana w teren.
🔹 Kręgosłup pumy – dawną trasą rytualną, schodzącą z fortecy w dół miasta, przeszliśmy ku centrum. Ulice są wciąż ułożone zgodnie z tym dawnym planem.
🔹 Serce pumy – to świątynia Coricancha, poświęcona bogu Inti. Kiedyś całkowicie pokryta złotem, po podboju została zniszczona. Hiszpanie zbudowali na niej klasztor dominikanów – pozostawiając tylko inkaskie fundamenty.
🔹 Ciało pumy – schodziliśmy brukowanymi uliczkami i tarasami, które do dziś niosą rytm dawnego miasta.
To nie był zwykły spacer, lecz wejście do świata imperium Inków. 🐾
🥖✨ Cusco – stolica chleba Andów ✨🥖
 
Dziś na Plaza de Armas odbył się barwny festiwal chleba – Feria del Pan de Chuta, święto lokalnych piekarzy. Prezentowane były ogromne, okrągłe i ozdobne bochny, z tradycyjnymi napisami i symbolami, które od wieków towarzyszą andyjskiej kulturze.
Wydarzenie narodziło się z potrzeby podtrzymania dawnych zwyczajów i promocji rzemieślników. Dziś Cusco dumnie nazywane jest stolicą narodowego chleba – miejscem, gdzie tradycja wypieku spotyka się ze wspólnotą i świętowaniem.
 
Podczas uroczystości burmistrz uroczyście otworzył festiwal, a na zakończenie rozdawano przybyłym bochny chleba – my także dostaliśmy dwa. 🌄❤️
✝️✨ Cristo Blanco – strażnik nad Cusco ✨✝️
 
Nie sposób go nie zauważyć. Monumentalny, biały, stoi z rozpostartymi ramionami wysoko ponad miastem, jakby czuwał nad jego losem. Cristo Blanco – ośmiometrowy posąg Chrystusa.
 
Pytań mieliśmy wiele: skąd się tam wziął? Kto go wybudował? Dlaczego właśnie na czerwonym wzgórzu Pukamoqo, na wysokości 3 575 m n.p.m.? No i w końcu – jak wygląda miasto z tego miejsca, bo przecież z pewnością niezwykle. Postanowiliśmy sprawdzić wszystkie te informacje i wejść na górę pokonując kilkaset schodów.
 
1️⃣ Pomnik powstał w 1945 roku jako dar libańskiej społeczności dla mieszkańców Cusco – symbol wdzięczności i pokoju po II wojnie światowej.
 
2️⃣ Wybór miejsca nie był przypadkowy. Pukamoqo – „Czerwone Wzgórze” – od wieków miało znaczenie rytualne dla Inków. To tutaj składano ofiary Pachamamie (Matce Ziemi) i duchom gór (apus). Wzgórze było częścią świętej geografii Cusco – systemu ceques, linii prowadzących od Świątyni Słońca (Coricancha) do miejsc kultu. Według kronik właśnie tutaj złożono też ziemię ze wszystkich czterech regionów imperium Inków (Tahuantinsuyo), aby zjednoczyć je w pępku świata – Cusco.
 
Dziś Biały Chrystus nie tylko góruje nad miastem, ale też łączy dwie tradycje – andyjską duchowość i chrześcijański symbol pokoju.
 
A widok? 🌄 Naprawdę niesamowity!

Dzień 15

Szlakiem Inków przez Andy
 
Ostatni dzień w Peru spędziliśmy, jadąc i wędrując szlakiem najważniejszych miejsc Inków – królewskich miast, twierdz i świątyń Świętej Doliny.
 
Trasa prowadziła przez strome zbocza Andów, wijące się serpentynami na wysokości ponad 3500 m n.p.m.
 
Gdzie byliśmy i co zobaczyliśmy?
🌾 Chinchero
Dla Inków było to miejsce o głębokim znaczeniu symbolicznym. To tutaj cesarz Túpac Yupanqui, syn Pachacuteca, wybudował swoją pałacową rezydencję, czyniąc z Chinchero królewskie miasto.
Znajdujące się na wysokości 3760 m n.p.m., Chinchero było miejscem kultu, rytuałów i codziennego życia – z rozbudowaną siecią tarasów rolniczych i kanałów wodnych.
Po podboju Hiszpanie wznieśli tu kościół na fundamentach świątyni Inków. Do dziś zachowały się mury cyklopowe oraz żywa tradycja tkactwa, przekazywana przez lokalne wspólnoty.
 
⚪ Moray – laboratorium rolnicze Inków
Niezwykły kompleks koncentrycznych tarasów, przypominających zielone amfiteatry.
Inkowie używali go jako eksperymentalnego centrum rolniczego – testowali tu uprawy w różnych warunkach mikroklimatycznych.
Każdy poziom miał inną temperaturę i wilgotność. To dowód na ich ekologiczną precyzję i inżynieryjną pomysłowość.
 
🧂 Maras – solne tarasy Inków
Na zboczach Andów, na wysokości ok. 3300 m n.p.m., działa jeden z najstarszych systemów pozyskiwania soli na świecie.
 
👉 Ponad 3000 basenów wypełnianych jest wodą z podziemnego, naturalnie słonego źródła. Gdy woda paruje, zostaje czysta, różowa sól – jak za czasów Inków.
Do dziś miejsce to należy do lokalnych rodzin, które ręcznie zbierają sól i przekazują tradycję z pokolenia na pokolenie.
 
🌄 Ollantaytambo – serce Świętej Doliny Inków
 
Jedna z czterech głównych twierdz imperium Inków, pełniąca funkcję fortecy, centrum ceremonialnego i administracyjnego.
Położona na wysokości 2846 m n.p.m., była ważnym punktem na sieci dróg Qhapaq Ñan.
To tutaj Inkowie odnieśli rzadkie zwycięstwo nad Hiszpanami.
 
Miejsce zachowało oryginalny układ urbanistyczny i funkcjonuje do dziś – z monumentalnymi tarasami, precyzyjnie obrobionym kamieniem i głęboką symboliką.
 
🏛️ Pisac – strażnik Świętej Doliny
Pisac to kompleks łączący funkcje obronne, rolnicze i rytualne.
Chronił wschodni dostęp do doliny, był nekropolią inkaskiej elity i miejscem kultu Słońca.
Słynie z monumentalnych tarasów rolniczych, które układają się w kształt kuropatwy (p’isaq) – świętego ptaka Inków.
W centrum znajduje się Intihuatana – rytualny zegar słoneczny. Pisac do dziś ukazuje harmonię natury, architektury i duchowości.
 
🍽️ Urubamba
W tej spokojnej miejscowości zatrzymaliśmy się na obiad – a przy stole przygrywał nam peruwiański zespół 🎶.
 
☀️🌧️ Dzień był zmienny pogodowo – raz słońce, raz deszcz – ale piękny i niezapomniany.
Tak żegnaliśmy Peru – krainę Inków, wiedzy i rytmu ziemi.
 
Jutro wracamy do Chile – do Santiago – by kontynuować naszą andyjską podróż. ✈️
🌄 Peru. Ollantaytambo – serce Świętej Doliny Inków
 
Inkaska twierdza Ollantaytambo należy do czterech najważniejszych miejsc w imperium Inków – obok Cusco, Machu Picchu i Pisac.
 
Położona na wysokości 2846 m n.p.m., pełniła funkcję fortecy, ośrodka administracyjnego i ceremonialnego, a także kluczowego przystanku na inkaskiej sieci dróg (Qhapaq Ñan) 🛤️, która oplatała Andy na dystansie ponad 40 000 km.
 
W tym miejscu odpoczywali posłańcy, gromadzono żywność, a armie przygotowywały się do marszu ⚔️. To tutaj Inkowie stoczyli jedną z nielicznych zwycięskich bitew z Hiszpanami.
Monumentalne tarasy, perfekcyjnie obrobione bloki skalne i święta geometria miejsca sprawiają, że Ollantaytambo do dziś emanuje siłą, tajemnicą i duchową głębią ✨.
To także jedyna inkaska osada, która funkcjonuje nieprzerwanie do dziś – część domów i ulic w miasteczku zachowała oryginalny układ sprzed ponad 500 lat 🕰️.
Peru. Kopalnie soli w Maras 🧂
 
Wysoko w Andach, na wysokości ok. 3300 m n.p.m., znajduje się jedno z najbardziej niezwykłych miejsc w Peru – kopalnie soli w Maras, gdzie sól pozyskuje się ręcznie, niemal dokładnie tak samo jak w czasach Inków.
 
💧 Skąd się tu wzięła sól?
Miliony lat temu te tereny były dnem prehistorycznego oceanu. Gdy wody się cofnęły, w głębi gór pozostały pokłady skał bogatych w minerały. Przez te warstwy przepływa dziś naturalnie słona woda, która wypływa ze źródła i zasila system setek kanałów i tysięcy basenów solnych.
 
Woda z Maras zawiera ponad 80 pierwiastków śladowych – m.in. wapń, magnez, potas, cynk i żelazo – dlatego sól przybiera różne barwy: od białej i różowej, po lekko czerwonawą. Jej smak i właściwości zdrowotne są cenione na całym świecie.
 
Sól wydobywano tu jeszcze przed czasami Inków, a system tarasów został udoskonalony przez nich w XIII–XIV wieku.
Każdy basen należy do konkretnej rodziny i jest przekazywany z pokolenia na pokolenie – to żywa tradycja. Sól z Maras do dziś zbiera się ręcznie, bez użycia maszyn. Jest eksportowana na cały świat i stanowi źródło utrzymania dla lokalnych społeczności. T

Chile

Chile

wrzesień 2025

Chile - Santiago

Dzień 1

Za nami 26 godzin podróży (w tym aż 19 w samolotach!) – trasa:
Pyrzowice → Frankfurt → Bogota → Santiago.
 
Najpierw przez bezkres Atlantyku, a potem zanurzeni w surrealistycznych obrazach malowanych przez zachodzące słońce nad Ameryką Południową… Udało się uchwycić kilka pięknych kadrów 📸✨
 
Przed nami jeszcze 5 lotów wewnętrznych po Chile i Peru oraz 3 przez São Paulo w drodze do Polski. Ale najpierw – upragniony sen 😴, a potem dwa dni na rekonesans stolicy Chile. I wreszcie szturm na pustynię Atakama 💪🔥

Dzień 2

W dwa dni przeszliśmy ok. 40 km ulicami stolicy Chile: centrum i okolice. I jakie wrażenia? Santiago zaskoczyło mnie biedą. Bezdomni na każdym kroku — w namiotach, pod kocami, na ławkach, ciągnący ze sobą cały dobytek. Już 3 km od centrum chodniki zasypane śmieciami. Na ulicach kwitnie handel – ludzie na płachtach sprzedają wszystko: od zup i herbaty ☕ po ubrania, buty 👟 i zabawki. Stare rzeczy i nowe, byle co.
 
A jakie są dane? W 7-milionowym Santiago oficjalnie żyje ponad 21 tys. bezdomnych, szacunki mówią nawet o 40 tys. osób. Ponad 113 tys. rodzin mieszka w slumsach (campamentos), a 10% najbogatszych Chilijczyków zarabia 26 razy więcej niż 10% najbiedniejszych.
 
A gdzie byliśmy dzisiaj? Co zwiedziliśmy:
Cerro Santa Lucía – wzgórze, na którym w 1541 roku Pedro de Valdivia założył Santiago.
Barrio Bellavista – kolorową, artystyczną dzielnicę pełną murali 🎨, kafejek i nocnego życia, gdzie najmocniej czuć bohemę Santiago.
Museo Chileno de Arte Precolombino – dla mnie coś absolutnie niezwykłego: całe dziedzictwo cywilizacji, o których pisałam w Hologramowym Świecie i Bezimiennych – Nazca, Moche, Chavín, Inkowie, Wari i Chinchorro. Byłam w siódmym niebie ✨.
Mercado Central – ogromny, tętniący życiem targ pełen zapachów ryb 🐟, owoców morza 🦐 i ulicznego jedzenia. Choć panował tam tłok i swoisty chaos, miejsce miało w sobie niepowtarzalny charakter.
Museo Nacional de Bellas Artes – elegancki gmach i wspaniałą kolekcję sztuki chilijskiej 🖼️, prawdziwe serce kultury miasta.
 
Pogoda była zmienna – raz słońce ☀️, raz deszcz 🌧️ – ale i tak super. Jutro ruszamy dalej 🚶.

Dzień 3

By sprawiedliwości stało się zadość, postanowiliśmy dzisiaj spojrzeć na Santiago z innej perspektywy — tej lepszej. Dlatego ruszyliśmy w kierunku najbogatszej i najbardziej prestiżowej części miasta — dzielnicy Providencia. To właśnie w niej znajdują się ambasady, siedziby międzynarodowych korporacji i ekskluzywne apartamentowce. Także Gran Torre Costanera — najwyższy budynek w Ameryce Południowej (300 m, 62 piętra).
 
I jakie wrażenia? No zupełnie inne niż wczoraj. Ulice zadbane — parki, skwery, fontanny. Pieniądze płyną strugami — co widać po wnętrzach nowoczesnej galerii handlowej Costanera Center.
 
📊 A co mówią dane?
Region metropolitalny Santiago (czyli stolica wraz z otaczającymi ją dzielnicami) liczy dziś ok. 8,4 mln mieszkańców i podzielony jest na 52 dzielnice (comunas). Najbogatsze z nich – Providencia (~164 tys. mieszkańców) i Vitacura (~97 tys.) – tworzą tzw. „sector oriente”, gdzie koncentruje się klasa wyższa: biznesmeni, dyplomaci i zamożne rodziny korzystające z prywatnych szkół, ekskluzywnych sklepów i apartamentowców. Ceny nieruchomości w tych dzielnicach należą do najwyższych w całej Ameryce Południowej.
 
📸 Co zobaczyliśmy i utrwaliliśmy na zdjęciach:
Uroczystą zmianę warty przed pałacem prezydenckim La Moneda – z orkiestrą i końmi, w podniosłej atmosferze.
Ulice najbogatszej części Santiago – dzielnicy Providencia.
Wieżowiec Gran Torre Costanera i ekskluzywne wnętrza galerii Costanera Center – z największą strefą gastronomiczną, jaką kiedykolwiek widziałam w centrum handlowym 🍴.
Stację metra Universidad de Chile – ozdobiona muralem Memoria Visual de una Nación (1200 m²), opowiadającym dzieje Chile od podboju po współczesność.
Zaułek Barrio París-Londres – mały fragment Paryża i Londynu w samym sercu Santiago.
Kościół św. Franciszka – najstarszy katolicki kościół miasta (1562 r.), gdzie w mszy uczestniczą również czworonogi 🐕.
 
🌼 Dziś w Chile obchodzony jest pierwszy dzień wiosny (21 września). Z tej okazji wszyscy obdarowują się żółtymi kwiatami, które symbolizują radość, odrodzenie i nowy początek. 🙂

Chile- San Pedro de Atacama

Dzień 4

Przybyliśmy na najsuchszą pustynię świata. Są tu miejsca, gdzie od tysięcy lat nie spadła ani kropla deszczu i gdzie życie nigdy nie powstało — nie ma tu roślin, zwierząt ani nawet bakterii.
Zameldowaliśmy się w miasteczku, które od tysięcy lat jest oazą wśród bezkresu piasków i gór, dawniej zamieszkaną przez kultury Atacameños.
Nad nami niebo obsypane gwiazdami, zbliża się północ, a my podekscytowani nastawiamy budziki na 4:00, by wyruszyć ku gejzerom El Tatio 🌋❄️
Jest dokładnie tak, jak w Hologramowym Świecie… ✨

Dzień 5

Gejzery El Tatio
 
Ziemia gotuje się pod stopami, choć przykryta jest warstwą lodu. Gorąca woda rozrywa skorupę, zionąc parą. Z minuty na minutę w powietrzu unosi się coraz więcej gęstej, białej mgły, malując w mojej wyobraźni apokaliptyczny obraz końca świata.
 
Nic dziwnego — temperatura −10°C, odczuwalna jeszcze niższa ❄️. Wysokość 4320 m n.p.m. 🏔️, a my mamy za sobą 1,5-godzinny maraton po skalistych serpentynach w całkowitych ciemnościach.
Ale chwila zdrowego rozsądku i już wiem — to tylko El Tatio: pole gejzerów, setki fumaroli i wrzących źródeł, które o świcie wyrzucają w powietrze fontanny pary i wody 🌫️💦. Trzecie co do wielkości pole gejzerowe na świecie. 🌍
 
Znam to miejsce doskonale. To właśnie tutaj, na pustyni Atacama, szamani Atacameños przed tysiącami lat odprawiali rytuały oczyszczenia i kontaktu z duchami ziemi 🔥✨.
 
A ja trafiłam na tę ceremonię w moim Hologramowym Świecie. Tak… i teraz też było warto oglądać ten niesamowity, magiczny spektakl natury 🌌💫.
🌾 Święte ziarna Inków.
W San Pedro de Atacama spróbowałam dziś wyjątkowej potrawy, która znowu przeniosła mnie na karty Hologramowego Świata.
🌱 Mowa o kaszy quinoa – od tysięcy lat uprawianej w Andach przez różne kultury prekolumbijskie (na terenie dzisiejszego Peru, Boliwii, Ekwadoru i Chile).
Czy wiedzieliście, że to jedno z najzdrowszych ziaren świata?
✨ Zawiera pełnowartościowe białko (wszystkie 9 niezbędnych aminokwasów – rzadkość w roślinach).
✨ Dostarcza błonnika, magnezu, żelaza, cynku, fosforu i witamin z grupy B.
✨ Ma niski indeks glikemiczny, więc stabilizuje poziom cukru we krwi.
✨Nie zawiera glutenu, więc nadaje się dla osób na diecie bezglutenowej.
…a do tego rośnie na wysokościach nawet 4000 m n.p.m., gdzie inne zboża nie mają szans przetrwać… 🌄

Dzień 6

🚙 Samochodem przez Atacamę
 
Pustynia Atacama potrafi zmieniać się jak kameleon – w zależności od wysokości, światła i samej ziemi pokazuje zupełnie inne oblicza. Wczoraj wsiedliśmy do wypożyczonego samochodu, by z bliska przyjrzeć się jej różnym twarzom.
 
1. Laguna Cejar
Laguny to po prostu naturalne zbiorniki wodne, które powstają tam, gdzie woda gromadzi się w słonych kotlinach i nie ma ujścia. Parowanie zostawia sól i minerały, tworząc połyskujące tafle. W regionie Salar de Atacama jest ich kilka: Cejar,
Tebinquinche, Chaxa i inne, a każda różni się kolorem, zasoleniem czy głębokością. My zatrzymaliśmy się nad Laguną Cejar. Na krystalicznej wodzie unosiły się flamingi, nawołujące się w porze godowej. Pod nogami migały małe jaszczurki, a kawałek dalej pojawił się zwierzak przypominający skrzyżowanie lisa z psem. W przejrzystej wodzie widać było skalne urwiska, a niektórzy kusili się o kąpiel w tym hipersłonym jeziorze – choć my ruszyliśmy dalej.
 
2. Trasa ku granicy z Boliwią
Im wyżej, tym bardziej zmienia się pustynia. Na wysokości ok. 4500 m n.p.m. zobaczyliśmy całe połacie ostrej trawy ichu – suche kępy, które potrafią przetrwać tylko w tych ekstremalnych warunkach. Ziemia była popękana jak wyschnięta skorupa, a pomiędzy nią piętrzyły się ogromne bloki skalne – ślad dawnej aktywności wulkanicznej. U podnóża wulkanu Licancabur dostrzegliśmy potężne pęknięcia i wąwozy, wyglądające tak, jakby ziemia miała zaraz rozpaść się na pół.
 
3. Wulkan Licancabur
Ten majestatyczny stożek góruje nad San Pedro, wznosząc się na prawie 6000 m. Na jego szczycie znajduje się jedno z najwyżej położonych jezior świata. Choć nie wybuchał w czasach historycznych, wulkan uważany jest za potencjalnie czynny, ale niskiego ryzyka – ostatnie młode wypływy lawy datowane są na ponad 13 tysięcy lat temu. Licancabur miał znaczenie sakralne dla ludów andyjskich – na obrzeżach krateru odkryto kamienne platformy rytualne, używane podczas równonocy i przesileń. W czasach Inków takie szczyty łączono z rytuałem capacocha, w którym składano ofiary – dzieci i drogocenne przedmioty – by przebłagać bogów w chwilach kryzysu.
 
4. Dolina Śmierci
Ostatnim etapem naszej trasy była Dolina Śmierci – miejsce, gdzie od tysięcy lat nie spadł deszcz. Krajobraz jest surowy i niemal kosmiczny, przypominając klimat Marsa. Dlatego służy jako poligon badań analogowych dla misji marsjańskich. Jej niezwykła sceneria przyciąga też filmowców – fragmenty Quantum of Solace i dokument Cielo powstały właśnie tutaj. To jedno z najbardziej nieziemskich miejsc na pustyni Atacama.
🎥 ZAPRASZAM NA ATACAMĘ✨🌍
 
Są miejsca na ziemi, gdzie czas się zatrzymał. Gdzie wiatr opowiada historie dawnych światów, a cisza wbija się w duszę jak echo wieczności. Takim miejscem jest Dolina Śmierci w San Pedro de Atacama. 🌵
 
Tu od tysięcy lat nie spadła kropla deszczu. Nie ma wody, nie ma życia, nawet bakterii. Ziemia oddycha pustką, a jednocześnie emanuje mocą większą niż wszystkie miasta świata. 💨
 
To właśnie tutaj narodziła się we mnie potrzeba napisania 7. części „Hologramowego Świata” – Zmysły. Patrząc na bezkres piasku, zanurzyłam się w opowieści dawnych ludów: pradawnych Chinchorro, którzy jako pierwsi na świecie mumifikowali swoich bliskich, w tajemnice Inkaskiego imperium, w dramatyczne ślady hiszpańskich konkwistadorów, aż po ślady obozu Pincheira, gdzie bunt mieszał się z nadzieją. 🔥
 
A potem moja wyobraźnia poleciała jeszcze dalej – ku przyszłości, na Marsa, do obserwatorium ALMA, które z tej samej pustyni spogląda w nieskończoność kosmosu. 🚀
 
Dolina Śmierci to jak fragment innej planety. Jakby ktoś wyrwał kawałek Marsa i zostawił go tu, byśmy mogli spojrzeć w lustro – zobaczyć świat bez wody, bez życia, ale pełen… sensu. ✨
🌙 Valle de la Luna – Dolina Księżycowa
 
Valle de la Luna swoim wyglądem przypomina powierzchnię Księżyca, choć niektórzy naukowcy porównują ją do Marsa. To obszar o powierzchni około 440 km² w obrębie Cordillera de la Sal – pełen kraterów, skalnych grzbietów, szczelin i piaskowych wydm.
Miliony lat temu znajdowało się tu wewnętrzne morze, które wyschło, pozostawiając ogromne pokłady soli i minerałów. Wiatry i osady wulkaniczne wyrzeźbiły skały w niezwykłe kształty przypominające m.in. Amfiteatr, Trzy Marie – formacje kojarzone z kobiecymi postaciami strażniczek pustyni – oraz jaskinie solne. ✨
 
Dolina zawiera także pozostałości starych kopalni soli — np. kopalnię Victoria Mine, czynną do połowy XX wieku, gdzie wydobywano bloki soli używane później do konserwacji mięsa i w produkcji przemysłowej. Z Cordillera de la Sal związane jest nazwisko Ignacego Domeyki, polskiego geologa i badacza, który w XIX wieku opisywał chilijskie Andy i przyczynił się do rozwoju wiedzy o tym regionie. ⛏️ .
 
Trasę liczącą ok. 7 km pokonaliśmy samochodem, jadąc powoli z dozwoloną prędkością około 20 km/h. We wskazanych miejscach zatrzymywaliśmy się, by pieszo eksplorować teren. Muszę przyznać – dech zapiera w piersiach! Czuliśmy się jakbyśmy byli na innej planecie 🧐🧐

Dzień 7

Pożegnanie z Atacamą 🏜️
 
Nasz 4-dniowy pobyt na pustyni Atacama dobiega końca. Przyznam, polubiłam to miejsce w realnym świecie, a pokochałam w iluzorycznym – na kartach Hologramowego Świata część 7 „Zmysły”.
 
🌙 Dzisiejszy dzień spędziliśmy w Dolinie Księżycowej. Krajobraz wyglądał jak z innej planety – Marsa? A może Księżyca? Hmm..🤔
 
🐕 Pożegnaliśmy się też z San Pedro – niewielkim miasteczkiem na wysokości 2400 m n.p.m., z niską zabudową z gliny i… niezliczoną liczbą psów, które zdają się być jego prawdziwymi gospodarzami.
 
🌵 To miejsce od tysięcy lat zamieszkiwali Atakamowie (Likan Antai), którzy stworzyli tu swoją kulturę i pozostawili bogate dziedzictwo. Ich obecność czuć na każdym kroku – w glinianych murach, dawnych cmentarzach i kamiennych rytach. Nad miasteczkiem góruje majestatyczny wulkan Licancabur, który przypomina o dawnych rytuałach i ofiarach składanych wysoko na jego zboczach.
 
✈️ Jutro ruszamy do Peru – kolejny etap naszej podróży!

Dzień 16

✈️ Z Peru wróciliśmy do Santiago, by kontynuować zwiedzanie miasta i jego okolic. Dzisiejsze popołudnie spędziliśmy spacerując po centrum — miasto budziło się do życia przed weekendem.
 
🎶 Na każdym kroku słychać było muzykę, a ulice wypełniali odświętnie ubrani ludzie. W Parque de Armas, tuż obok katedry, trwały występy uliczne, a przed gmachem prezydenta ustawiono scenę, by świętować 50-lecie metra w Santiago. Na ulicznych skwerach mijaliśmy roztańczone grupy osób — śmiech, taniec i rytm miasta unosiły się w powietrzu. Atmosfera była radosna, pełna dźwięków, światła i energii…✨ ✨

Chile - Valparaíso

Dzień 17

Piękne nadmorskie miasto kusi nie tylko widokiem na ocean 🌊, ale też kolorowymi murami. Graffiti i murale oplatają niemal każdą ścianę – sztuka wylewa się z domów, schodów, murków.
 
Ale Valparaíso to również ciemniejsza strona podróży: złodziei jest tu naprawdę wielu.
Wypożyczyliśmy samochód w Santiago 🚗, a zanim zdążyliśmy dotrzeć na strzeżony parking – wpadliśmy w sidła ulicznych naciągaczy. Na czerwonym świetle 🔴
przebili nam dwa tylne koła i próbowali swoich „metod”. Na szczęście zachowaliśmy zimną krew – numer im nie wyszedł.
 
Ale 1,5 godziny czekania na assistance ⏳ było prawdziwym wyzwaniem. Co chwila ktoś podchodził, ostrzegał, proponował pomoc… I nagle nie wiedzieliśmy już, kto jest po naszej stronie, a kto przeciwko nam. W końcu policyjny patrol 🚓 postanowił nas pilnować aż do przyjazdu auta zastępczego.
 
Tak czy siak – jeszcze nigdy nie stresowaliśmy się tak czerwonymi światłami🤫
 
A samo Valparaíso?
Magicznie dudniło 26. Carnavalem Mil Tambores 🥁 – rozśpiewane 🎶, rozbawione 🎭, wciągające w swój rytm i kolory. Nie sposób było przejść obojętnie…
Valparaíso – rozpoczął się 26. Carnaval Mil Tambores! 🥁💃🎨
 
Dziś, 5 października, o 10:00 rano ulicami miasta ruszyła wielka parada – pasacalle – pełna bębnów, tańca, kolorów i radości.
 
Biją w bębny, tańczą: dzieci, młodzież, seniorzy. Poprzebierani, uśmiechnięci, pełni życia. Tłumy patrzą, świętują razem, a dźwięki unoszą się po całej przestrzeni miasta, między wzgórzami.
 
📣I ja tam byłam. Tańczyłam i w plecak, niczym w bębny, biłam…🥁🥁

Chile - Santiago

Dzień 18

Chyba mamy jakąś manierę odwiedzania szczytów z wielkimi pomnikami. 😉 Tym razem ze wzgórza San Cristóbal przywołała nas ogromna figura Matki Bożej Niepokalanej – symbol Santiago.
 
Na szczyt ⛰️ wjechaliśmy panoramicznym busem. Miałam wrażenie, że miasto i majestatyczne Andy rosną w oczach.
 
Wreszcie, na wysokości 880 m n.p.m., przed naszymi oczami ukazał się 22-metrowy wizerunek Niepokalanej, stojący na ogromnym cokole. Trzeba przyznać, że robi wrażenie – zwłaszcza w słońcu 🌞, które wybielając rzeźbę, rysowało w mojej wyobraźni postać anioła stróża…
 
Siedząc u stóp tego niezwykłego posągu, wpatrywaliśmy się w panoramę miasta. Czas zdawał się zatrzymać ⏳️– spędziliśmy tam prawie godzinę, w ciszy, kontemplacji i zadziwieniu, jak wszystko na ziemi wydaje się małe i przemijające.
A potem, w nostalgicznym nastroju, poszliśmy za ciosem – wprost na Cementerio General de Santiago, najważniejszy cmentarz w stolicy 🏛 – by złożyć hołd naszemu rodakowi, Ignacemu Domeyce. 💙
Nekropolia leży u podnóża góry; odległość kilkunastu kilometrów pokonaliśmy pieszo, obserwując codzienne życie w ubogich dzielnicach. Trzeba przyznać, że to niecodzienne doświadczenie. Miejscami szliśmy tak blisko domostw zbudowanych z kartonów, płyt, materiałów i śmieci, że niemal ocieraliśmy się o nie. Czułam jakiś nienazwany, irracjonalny lęk…🫨🫨
 
🏛Sam cmentarz to zupełnie inny świat – miasto z marmuru i ciszy. 🌿 Założony w 1821 roku, należy do najstarszych nekropolii Ameryki Południowej. Wśród zielonych alei i monumentalnych grobowców spoczywają prezydenci, artyści, poeci i bohaterowie narodowi Chile – w tym Salvador Allende i Gabriela Mistral.
 
W cieniu marmurowych mauzoleów, pomiędzy aniołami i rzeźbionymi sarkofagami, znajduje się również pomnik Ignacego Domeyki – Polaka, który po powstaniu listopadowym znalazł tu nową ojczyznę. Był geologiem, reformatorem szkolnictwa i badaczem Andów; opracował mapy złóż minerałów i zmodernizował Uniwersytet Chilijski.
 
Na jego pomniku widnieje napis:
„Ignacio Domeyko, sabio polaco-chileno” – „mędrzec polsko-chilijski”.
🌞 I tak, w nieco sentymentalnym nastroju, w cieple promieni słonecznych, przeminął kolejny dzień naszego pobytu w Chile…
⛰️ Wzgórze San Cristóbal, Santiago de Chile
 
Na szczycie, na wysokości 880 m n.p.m., góruje 22-metrowa figura Matki Bożej Niepokalanej wzniesiona w 1908 roku. To duchowy symbol miasta i miejsce modlitwy oraz ciszy nad tętniącą życiem stolicą.
 
Z jej stóp rozciąga się niezwykła panorama Santiago i śnieżnych Andów – widok, który naprawdę zapiera dech w piersiach 💙

Dzień 19

Wiele przeżyć jak na tak krótki czas. Santiago – tętniąca życiem stolica 🏙️, pustynia Atacama z gejzerami El Tatio 🌋, bezdroża kamiennej Doliny Śmierci i tajemniczej Doliny Księżycowej 🌕, turkusowe laguny o krystalicznie czystej wodzie 💧 i niebo usiane gwiazdami, które obserwowaliśmy nocą przy największych teleskopach świata 🔭. A do tego barwny karnawał w Valparaíso 🎭
 
Tę Atacamę przecież już znałam – widziałam, przeżyłam ją kiedyś na kartach 7. części „Hologramowego Świata” pt. Zmysły. A jednak teraz wszystko śnić będzie się prawdziwiej i głębie …
 
Każde z tych miejsc zapisało się w pamięci inaczej – zapachem, światłem, ciszą lub dźwiękiem ulicznych bębnów. Chile okazało się krajem kontrastów i emocji, w którym pustynia i ocean, cisza i zgiełk, duchowość i codzienność splatają się w jedną, niepowtarzalną całość.
 
Trochę żal odjeżdżać… jakby człowiek zostawiał tu cząstkę siebie. ❤️

Dzień 20

Powrót do domu ✈️
 
Podróż powrotna trwała ponad dobę. Za nami tysiące kilometrów, zmieniające się strefy czasowe i obrazy, które zostaną w pamięci na długo.
 
Z Santiago do São Paulo – cztery godziny ponad Andami i południowoamerykańskim lądem. Potem długi, jedenastogodzinny lot przez Atlantyk do Frankfurtu i wreszcie krótki przelot do Pyrzowic. W sumie szesnaście godzin w powietrzu i około ośmiu na odprawy, przesiadki i drogę z lotniska.
 
Dla mnie najpiękniejszym etapem podróży był przelot nad Andami 🏔️. Ośnieżone szczyty lśniły w słońcu, jakby żegnały nas ostatnim blaskiem Ameryki Południowej. Potem zapadła noc i tylko ciche światła pod nami 🌌 towarzyszyły naszym myślom.
 
Zmęczeni, ale szczęśliwi, dotarliśmy do domu 🏡. Co zostanie z tej podróży po Chile i Peru?
Zdjęcia, wspomnienia, kilka drobnych pamiątek… i coś znacznie więcej. Ta podróż była wędrówką śladami moich bohaterów z Hologramowego Świata — z części „Zmysły” i „Intuicja”. Miejsca, o których pisałam, ożyły – pachniały, drżały w świetle, mówiły własnym głosem…
 
Dlatego te książki już nigdy nie będą tylko tekstem – stały się doświadczeniem ✨.
A każda podróż, także ta, przypomina, że świat naprawdę odpowiada na nasze marzenia. Wzbogaca, otwiera i daje nadzieję 💫.

Intuicja jawi mi się jako most pomiędzy światem cielesnym a duchowym

Intuicja jawi mi się jako most pomiędzy światem cielesnym a duchowym

Intuicja jako przewodniczka, ego jako strażnik traum, a duchowe „tkactwo nowego ja” jako proces nieustannego poszukiwania prawdy – taką perspektywę proponuje czytelnikom Iwona Gajda w swojej książce „Intuicja”. To opowieść rozpięta między historią dawnych cywilizacji a wewnętrzną podróżą człowieka, w której sacrum splata się z psychologią, a symbolika kultur prekolumbijskich staje się zwierciadłem naszych współczesnych lęków i pragnień. Z autorką rozmawiam o tym, czym jest stan „bez ciała”, dlaczego wiatr może być znakiem transformacji i jak rozumieć axis mundi – oś świata, w której spotyka się niebo, ziemia i podziemia.

Sylwia Cegieła: W książce bohaterka rozpoczyna podróż w eterycznej postaci, wolna od dawnych traum i iluzji. Czy ten stan „bez ciała” to metafora duchowego oczyszczenia, czy raczej konieczny etap do odbudowania własnej tożsamości?
 
Iwona Gajda: Stan „bez ciała” to literacka alegoria tego, co Jung nazywał etapem „czernienia”. Spadają wtedy wszystkie iluzje – czyli „ja” zbudowane na ego: wartościach, schematach, rolach i oczekiwaniach. Człowiek zostaje obnażony, doświadcza kryzysu, w którym stare się rozpada, a nowe jeszcze nie istnieje. Brak ciała jest symbolem tej przestrzeni przejścia – pomiędzy iluzorycznym światem a nowym, opartym na prawdzie. To proces wymagający czasu i cierpliwości, zanim narodzi się nowe „ja”.
 
SC: Intuicja jawi się tu jako głos przewodnika, który prowadzi bohaterkę przez kolejne przestrzenie i epoki. Jak rozumie Pani intuicję w wymiarze literackim i duchowym – jako wewnętrzny kompas, czy jako realny byt duchowy?
 
IG: Człowiek nie może opierać się wyłącznie na rozumie i wiedzy, bo nie jest algorytmem, komputerem ani tworem ego, które osadza nas w ciele „tu i teraz”. Jesteśmy istotami duchowymi – zrodzonymi z jaźni. To ona tworzy nasze „ja”, przenika każdy atom, a także nasze myśli, intencje i więzi.
 
Intuicja jawi mi się jako most pomiędzy światem cielesnym a duchowym – pozwala dotrzeć do serca czystej boskiej miłości, czyli jaźni. Czerpie zarówno z rozumu i bodźców, jak i z podświadomości, archetypów czy świadomości zbiorowej, łącząc wszystko w jedno wewnętrzne poznanie. Dlatego intuicja jest dla mnie realna – choć tak duchowa, że wymaga wglądu i zaufania.
 
SC: W tej opowieści pojawia się silny kontrast między głosem intuicji a głosem ego, które ukazuje się jako strażnik traum i lęków. Czy można je odczytywać jako personifikację dwóch sprzecznych sił w człowieku – wolności i zniewolenia?
 
IG: Tak, to dwa głosy, które kierują naszym życiem. Ego kurczowo trzyma się lęków i tego, co znane, bo zbudowane jest na przeszłości i powielanych schematach. Jego zadaniem jest oszczędzanie energii i zapewnienie bezpieczeństwa. W praktyce staje się jednak strażnikiem traum, więzieniem utkanym z iluzji wartości i oczekiwań świata. Intuicja jest odwrotnością – wolna, pozbawiona ograniczeń, działająca w oparciu o wiarę i intencję. To ona otwiera przed nami nowe możliwości i sprawia, że możemy dokonywać rzeczy, które na poziomie ego wydają się cudami.
 
SC: Wprowadza Pani czytelnika w świat kultur prekolumbijskich (Nazca, Moche, Caral, Wari). Jaką rolę odgrywa ich obecność w książce – są tłem historycznym, czy też archetypicznym zwierciadłem ludzkich lęków i pragnień?
 
IG: Od zarania dziejów człowiek jako istota duchowa szukał połączenia z siłą większą od siebie. W różnych kulturach nazywano ją inaczej – Bogiem, Brahmanem, Tao, Jaźnią czy kosmiczną inteligencją. To samo widzimy w dziejach Peru: cywilizacja Caral szukała kontaktu z porządkiem kosmosu, Nazca kreśliła na ziemi gigantyczne znaki jako modlitwę do bogów nieba, Moche czcili bóstwa związane z płodnością i wojną, a Wari i Inkowie próbowali stworzyć system łączący ziemię z boskim ładem. Te praktyki nie są tylko tłem historycznym, ale archetypicznym zwierciadłem ludzkich lęków i pragnień. Tak – są częścią uniwersalnego doświadczenia człowieka w jego wędrówce ku prawdzie.
SC: Motyw ofiar składanych bogom pojawia się wielokrotnie, szczególnie w kontekście dzieci i jeńców. Czy odczytuje Pani te rytuały wyłącznie w perspektywie historycznej, czy jako metaforę współczesnych „ofiar”, jakie ludzie składają ego, ambicjom i społecznym oczekiwaniom?
 
IG: Ego rozciąga swoje macki nie tylko na świat rzeczywisty „tu i teraz”. Chce rządzić ludźmi despotycznie i samodzielnie. A tu rodzi się problem – bo człowiek jako istota duchowa szuka Boga i wymyka się spod jego kontroli. Sprytne ego wkracza więc w sferę duchową: w obrzędy, rytuały i zasady. Wprowadza dary, obietnice miejsc w niebie, a ponieważ do ciała najsilniej przemawia strach – pojawiają się kary, ofiary przebłagalne, poświęcanie niewinnych. Strach staje się narzędziem kontroli.
 
A dziś? Jak w każdej epoce mamy swoich „bogów cywilizacyjnych”: pieniądze, używki, ambicje. To swoiste perpetuum mobile, które samo się nakręca przez uzależnienie i zawsze prowadzi w to samo miejsce – do pustki i samotności. W książce pokazuję więc zarówno prawdę historyczną, jak i prawdę o człowieku.
 
SC: Często powraca symbol wiatru („Szuuu…”), który przenosi bohaterkę w czasie i przestrzeni. Jaką funkcję pełni ten motyw – czy jest jedynie narzędziem narracyjnym, czy też symbolem transformacji i nieuchwytności ludzkiego doświadczenia?
 
IG: W moich książkach stosuję wiele onomatopei np. „szuu”, „stuk-stuk”, „tik-tak”. Te środki stylistyczne pozwalają mi swobodnie przenosić narrację w czasie i przestrzeni. Opisuję historię narodów rozciągniętą na tysiące lat, a opowieść toczy się w różnych miejscach: w kosmosie, w człowieku, na szczytach gór, w wulkanach. Moi bohaterowie to nie tylko postacie historyczne, ale też byty takie jak atom węgla, fluid energii, qubit świadomości, myśl czy właśnie wiatr. Książki są też czytane na głos, co dodatkowo wzmacnia odbiór tych brzmień i znaczeń.
 
Dlatego te zwroty pełnią podwójną rolę: są narzędziami narracyjnymi i zarazem symbolami transformacji – nieuchwytnej, nie do zatrzymania. Dzięki nim mogę w jednej chwili zmienić wszystko: przemienić smutek w radość, dokonać zwrotu, przesunięcia, oczyszczenia i otwarcia nowych perspektyw.
 
SC: W książce wielokrotnie podkreśla Pani potrzebę „tkactwa nowego ja”. Jak rozumie Pani proces budowania siebie – jako nieustanną reinterpretację przeszłości, czy raczej jako odrzucenie iluzji i budowanie całkiem nowej tożsamości?
 
IG: Życie zmienia nas każdego dnia. Wieczorem bywamy zmęczeni i rozczarowani – kolejna zasłona opada nam z oczu. Oczekiwania wobec życia i ludzi okazują się iluzją stworzoną przez ego: niespełnionymi potrzebami, zranieniami, fałszywymi założeniami. A rano budzimy się z nową perspektywą, nową siłą i zapałem, by „tkać nowe ja” – w radości i szczęściu.
 
Ten codzienny rytm nakłada się na dłuższe okresy wzlotów i upadków. Tak właśnie tkamy siebie w prawdzie: konfrontując się z rzeczywistością i odrzucając iluzje.
 
SC: W „Intuicji” szczególnie ważny jest motyw osi świata – axis mundi – miejsca spotkania nieba, ziemi i podziemi. Czy można traktować go jako metaforę wewnętrznej integracji człowieka, scalającej ciało, pamięć i ducha?
 
IG: W odpowiedzi zacytuję słowa intuicji, które wybrzmiały w mojej książce:

Axis mundi, aksis mundi, to oś świata. Miejsce, gdzie niebo, ziemia i podziemia łączą się w jedno. Aby odbudować siebie w prawdzie, potrzebujesz ich wszystkich. Świat ludzi da ci ciało, istnienie. Świat przodków – korzenie, pamięć i instynkt. Bogowie obdarują cię duchem i życiem.

Axis mundi jest więc dla mnie miejscem integracji – wewnętrznej harmonii, która pozwala być sobą w pełni.
 
SC: W dialogach pojawia się figura pasterza, starca, który zachęca bohaterkę do dalszej wędrówki i kontaktu z bóstwami. Kim jest dla Pani ta postać – mędrcem, przewodnikiem duchowym, czy może uosobieniem ponadczasowej mądrości przodków?
 
IG: Bohaterka, będąca w swej istocie jaźnią, postawiła na swojej drodze pasterza, aby prowadził ją ku spełnieniu. Wiedziała, że jako człowiek zbudowany w ciele, poddany wpływowi ego, dozna wielu rozczarowań i niepewności. Dlatego założyła, że właśnie pasterz będzie miał na nią najsilniejszy wpływ i że posłucha jego głosu. Dla jednych takie spotkanie jest przypadkiem, dla mnie – przeznaczeniem losu, moim planem. Bohaterka spotyka go wtedy, gdy jest gotowa usłyszeć coś głębszego. To figura przewodnika, ale w gruncie rzeczy wyraża to, co od zawsze istnieje w niej samej.
 
SC: Cała książka zdaje się być podróżą przez strach, ofiary i ego w poszukiwaniu prawdy i pełni. Czy według Pani „prawda” jest czymś obiektywnym, niezależnym od człowieka, czy raczej osobistym doświadczeniem, które każdy z nas musi przeżyć, by odnaleźć siebie?
 
IG: Każdy z nas postrzega świat przez pryzmat własnych doświadczeń – to, co dla jednego jest szansą, dla innego bywa porażką. Żyjemy nadzieją i wiarą, cierpliwie krocząc w swoje jutro, a życie okazuje się drogą do poznania siebie.
 
SC: Dziękuję za poświęcony mi czas.
Udostępnij:
Facebook
Twitter
LinkedIn
WhatsApp
Pinterest
Email
.

SERIA HOLOGRAMOWY ŚWIAT

Seria 'Hologramowy Świat’ to wyjątkowa podróż po poszukiwaniu sensu życia, zagłębianiu się w aktualną wiedzę i teorie naukowe. Każda część serii to eksploracja tego, co wiemy o świecie i ludzkości w dobie XXI wieku, oferując czytelnikom nowe perspektywy na naszą egzystencję. Przez połączenie elementów science fiction z refleksją nad ludzką naturą, seria ta zaprasza do zanurzenia się w głębię naszego zrozumienia świata i wszechświata.

Pamiętajmy, że Ego zawsze będzie bronić swojego istnienia, nawet kosztem prawdy

Pamiętajmy, że Ego zawsze będzie bronić swojego istnienia, nawet kosztem prawdy

Czy zniewolenie to wyłącznie fakt historyczny? A może to stan ducha, w którym człowiek – oderwany od własnej Jaźni – wikła się w iluzje świata, zatracając to, co najgłębsze i prawdziwe? W rozmowie z Iwoną Gajdą wkraczamy na ścieżkę duchowego przebudzenia, gdzie historia staje się lustrem, a postaci takie jak Nelson Mandela czy Martin Luther King – przewodnikami ku prawdzie.
 
Autorka „Hologramowego Świata. Jaźń” nie boi się zadawać trudnych pytań: o sens istnienia Ego, o rolę światła jako duchowej siły przemiany, o uniwersalność mechanizmu zniewolenia i o to, czy możliwe jest całkowite wyzwolenie człowieka z pęt iluzji. To rozmowa pełna refleksji, symboli i metafor, ale także osobistych doświadczeń i poruszającej prawdy o ludzkim wnętrzu.
 
Jeśli czujesz, że świat cię przytłacza, że pragniesz czegoś więcej niż tylko codziennej gonitwy – ten wywiad może być dla Ciebie impulsem. Do zatrzymania się. Do zadania sobie pytania: czy naprawdę żyję w zgodzie z Jaźnią, czy wciąż tkwię w sidłach Ego?
 
Jakie znaczenie ma podróż przez konkretne wydarzenia historyczne (np. zniesienie niewolnictwa, apartheid, konferencja berlińska) dla zrozumienia procesu zniewolenia Jaźni?
Iwona Gajda: Jaźń jest esencją wszystkiego – czystą i wolną obecnością, dającą spełnienie i szczęście każdemu, kto do niej dotrze. I tu pojawia się problem, ponieważ ego nie pozwala nam – ludziom – dotrzeć do tej prawdy o sobie. Osadza nas na Ziemi, w „tu i teraz”. Więzi w pragnieniach, lękach, ambicjach, hierarchiach. Aby uświadomić, jak wielka jest przepaść między tymi światami, przeprowadzam czytelnika przez konkretne wydarzenia historyczne, systemy wartości i schematy myślenia, które ludzkość odtwarza wciąż, w różnych epokach i kulturach.
 
Czy wizje – takie jak spotkanie z Mandelą, Kingiem, pierwszym homo sapiens – są próbą duchowej inicjacji?
 
Proces duchowego przebudzenia to długa droga. Odkrywając siebie, wchodzimy na inne, głębsze poziomy zrozumienia – najczęściej pod wpływem jakichś przebłysków Jaźni. W mojej książce spotkania z Mandelą czy Kingiem nie są więc kontaktem z ich historycznym znaczeniem, ale doświadczeniem ich Jaźni – duchowej mądrości i miłości ku bliźniemu. Natomiast spotkanie z pierwszym homo sapiens jest symbolem powrotu do początku – do chwili, gdy człowiek po raz pierwszy zjednoczył się z Matką Ziemią, uznał jej moc, jakby poślubił ją na zawsze. Te wizje są jak inicjacja, bo wprowadzają mnie w coś nowego – w głębsze widzenie świata i siebie samej.
 
Jaką funkcję pełni Mandela jako przewodnik duchowy?
 
Mandela zmienił świat. Pokazał ludziom drogę prowadzącą w stronę Jaźni, opartą na miłości i przebaczeniu. Swoim przykładem rozświetlił ciemność, która ogarnęła ziemię w jednym z najtrudniejszych momentów zniewolenia ludzkości – podczas apartheidu. Dla mnie jest najlepszym przewodnikiem, który może przeprowadzić człowieka przez proces duchowego przebudzenia. Dlatego właśnie jego wybrałam.
 
Czy – według Pani – możliwe jest całkowite uwolnienie Jaźni z kajdan Ego, czy raczej chodzi o nieustanną czujność wobec jego pokus?
 
Według mnie Ego to chwilowa odsłona Jaźni – byt konieczny do funkcjonowania w ludzkiej formie i ziemskiej rzeczywistości. Okrojone do bycia „tu i teraz” i zniekształcone przez lęki oraz pragnienia. Jaźń natomiast jest wieczna – pełna i doskonała. Odpowiadając zatem na pytanie: wcześniej czy później wszystkim spadną kajdany zniewolenia. Ale i tu, w ludzkiej postaci, możemy zbliżać się do Jaźni, wyzbywając się iluzji. To trudny proces, wymagający samoświadomości i panowania nad pokusami świata. Pamiętajmy, że Ego zawsze będzie bronić swojego istnienia, nawet kosztem prawdy.
 
Dlaczego symbolem przemiany staje się światło – wielokrotnie rozszczepiane, uciekające, ale też prowadzące ku prawdzie?
 
Ciemność przychodzi zewsząd – z codziennych trudności, nagłych ciosów, rozczarowań i milczącej samotności – wprowadzając mrok w nasze życie. Jak ostry nóż podcina skrzydła, powala z nóg. Dlatego potrzebujemy boskiego światła, które poskleja rany i poprowadzi nas w życie. Iskry nadziei, której uchwycimy się ostatkiem sił, łuny, blasku, poświaty – czegokolwiek. By iść dalej, w stronę prawdy, tam, gdzie światło jest większe i mocniejsze.
W jaki sposób Jaźń jawi się w Pani książce jako siła wyzwalająca z lęku, a zarazem uwikłana w iluzje współczesności?
 
Jaźń jest czystą i wolną obecnością, Prawdą, która nadaje sens naszemu życiu i przynosi spełnienie. Tymczasem ludzie, wciągani w iluzje tworzone przez umysł, cierpią i umierają każdego dnia – w pętach pożądania, pychy, strachu, żądzy władzy, pogrążeni w samotności i niezrozumieniu. A przecież wystarczy dotknąć tej Prawdy, by odrodzić się w duchu. Poczuć ją, by wyzwolić się z lęku i iluzji oraz odzyskać pierwotny spokój i pełnię. To nie Jaźń, lecz Ego jest uwikłane w iluzje – i to ono je tworzy.
 
Czym dla Pani jest zniewolenie w książce postrzegane jako zjawisko cykliczne, powracające w różnych epokach i kulturach?
 
Każda epoka, każdy naród powtarza ten sam mechanizm w nowych szatach. Zniewolenie jest cyklem, który trwa, dopóki człowiek nie spojrzy w siebie i nie zobaczy, że jedynym tyranem jest jego własny lęk i pragnienie dominacji. Powraca, bo jest mechanizmem Ego – od zawsze i na zawsze, dopóki człowiek nie rozpozna, że prawdziwa wolność rodzi się w Jaźni.
 
Czy zniewolenie, obecne w różnych kontekstach kulturowych i historycznych, pełni w Pani narracji funkcję uniwersalnego mechanizmu powtarzalności ludzkiego doświadczenia?
 
Tak. W mojej książce zniewolenie jest ukazane jako uniwersalny mechanizm Ego, powtarzający się w każdej epoce i kulturze, przybierając wciąż nowe formy. I tak będzie, dopóki nie przełamiemy starych schematów Ego i nie nauczymy się żyć w prawdzie, zgodzie i miłości, która płynie z Jaźni. W przeciwnym razie nic się nie zmieni.
 
Na ile historia afrykańskiego zniewolenia może stanowić metaforę duchowego uwięzienia współczesnego człowieka w Pani ujęciu?
 
Afrykańskie zniewolenie, z całą brutalnością swojej historii, jest obrazem tego, co dzieje się w każdym człowieku. Gdy jest upodlony, pozbawiony godności i bezsilny, szuka ratunku. Wzywa Boga, którego czuje w sobie. Chce zaufać mistycznej sile, potrzebuje otulenia i wiary w coś, co go podtrzyma. Postępuje dokładnie tak samo, jak jego przodkowie.
 
Jak interpretować końcową refleksję: „Rozpoznałam, iż jedna z rzek zniewolenia to moje własne życie”?
 
To moment, w którym bohaterka doświadcza przebudzenia. Uświadamia sobie, że żyła w świecie iluzji stworzonym przez Ego. Widzi własne formy zniewolenia: lęki, pragnienia, oczekiwania. I te zbiorowe, przekazywane z pokolenia na pokolenie jako wartości i schematy postępowania. W chwili przebudzenia zauważa też, że cała ta iluzja rozpłynęła się w rzece czasu, nie miała żadnej wartości – przeminęła. A pozostała w niej jedynie Prawda. Chwile, które były jej wewnętrznym głosem. To one nadają sens jej życiu, pełnię i szczęście.
 
Dziękuję za poświęcony mi czas.
Udostępnij:
Facebook
Twitter
LinkedIn
WhatsApp
Pinterest
Email
.

SERIA HOLOGRAMOWY ŚWIAT

Seria 'Hologramowy Świat’ to wyjątkowa podróż po poszukiwaniu sensu życia, zagłębianiu się w aktualną wiedzę i teorie naukowe. Każda część serii to eksploracja tego, co wiemy o świecie i ludzkości w dobie XXI wieku, oferując czytelnikom nowe perspektywy na naszą egzystencję. Przez połączenie elementów science fiction z refleksją nad ludzką naturą, seria ta zaprasza do zanurzenia się w głębię naszego zrozumienia świata i wszechświata.

Norwegia – Oslo

Norwegia - Oslo

czerwiec 2025

Dzień 1

Zawieszona między snem a jawą, przybyłam do Oslo.🧐
 
W Wielkiej Sali Ratusza znajduje się kilkaset cieni wybitnych postaci. Są wśród nich m.in. Martin Luther King, Mahatma Gandhi, Albert Lutuli… Przybyli na ceremonię wręczenia Pokojowej Nagrody Nobla Nelsonowi Mandeli.
 
Niestety – w 12. rozdziale Jaźni (9. części Hologramowego Świata) – zastygli w jednej pozie, porażeni wizją nadchodzącego zniewolenia ludzkości. I tak trwają od 1993 roku…
 
Na domiar złego, Nelson Mandela zagubił się w czasoprzestrzeni.👀👀
 
Muszę więc sprawdzić, co się tu dzieje… Czy ktokolwiek coś wie! 🤔🤔

Dzień 2

Deszcz siąpił z nieba, a my, uzbrojeni w parasole 🌂, natychmiast ruszyliśmy w kierunku Ratusza. Niestety, o tak późnej godzinie pocałowaliśmy tylko klamki 🚪💔.
 
Żeby nie tracić czasu, zaczęliśmy rozglądać się po mieście z nadzieją, że wpadniemy na jakiś trop Nelsona Mandeli ✨. Niestety, przywódcy walki z apartheidem – nie znaleźliśmy, ale za to zauważyliśmy sporo dziwnych i podejrzanych rzeczy 👀🤨.
 
Ni stąd, ni zowąd, pod gmach opery podjechała królowa Norwegii 👑. Po co? Dlaczego? Nie wiadomo. Po mieście chodziły renifery–androidy 🦌, a w alejkach stały setki rowerów z zapalonymi światłami 🚲💡 – jakby na kogoś czekaly.… Na kogo?
Jakby tego było mało o 22.30 na zewnątrz bylo jasno..Hmm…🤔
 
Jutro spróbujemy dowiedzieć się czegoś więcej 🔍. Uważam jednak, że coś na rzeczy musi być…

Dzień 3

Byliśmy w Ratuszu. Tłumy w kolejkach, kontrola w drzwiach, a postacie na muralach – Henrika Sørensena, Per Krohga, Alfa Rolfsena i Aage Storsteina – milczały. Udawały, że nie widzą w przestrzeni noblistów i setek innych postaci. Że nic nie wiedzą o zniknięciu Nelsona Mandeli w 12. rozdziale mojej książki JAŹŃ.
 
A przecież w powietrzu wyraźnie czuć było podniosłą atmosferę… 🌫️✨
 
Cóż. Obrażona opuściłam Wielką Salę i ruszyłam na poszukiwania Mandeli – już bez ich pomocy. Najpierw w Muzeum Noblowskim, gdzie zauważyłam jego wizerunek wśród innych laureatów 🕊️. To oznaczałoby, że w jakiejś równoległej rzeczywistości przybył jednak do Oslo. Ale jak to możliwe? Kiedy?
 
A może ja jestem w innym wymiarze czasoprzestrzeni? – pomyślałam – i stąd te nieporozumienia? Hmm… 🌀
 
Aby to sprawdzić, postanowiłam pójść do Muzeum Wikingów i zobaczyć, o czym tam mówią. Czy przedstawiają znaną mi historię, czy jakąś inną? Okazało się, że wszystko jest w porządku. Ja jestem tam, gdzie należy.
 
Poszliśmy więc pod Pałac Królewski 👑. Pomyślałam, że król albo królowa mogą coś wiedzieć. Ale oni stali na balkonie, podziwiając występy swojej gwardii 🇳🇴 – zachowywali się tak, jakby mnie nie widzieli w tłumie…
 
Pochodziliśmy jeszcze po mieście tu i tam – ale żadnego śladu byłego prezydenta RPA.
Nie pozostało mi więc nic innego, jak poszukać pomocy w przestworzach…
Na filmie – Wielka Sala Ratusza Miejskiego w Oslo, miejsce wręczania Pokojowej Nagrody Nobla od 1990 roku. Sala może pomieścić ponad tysiąc osób i zdobią ją monumentalne malowidła autorstwa Henrika Sørensena, Per Krohga, Alfa Rolfsena i Aage Storsteina, przedstawiające historię, kulturę i wartości społeczne Norwegii.
 
Od 1901 roku Pokojowa Nagroda Nobla została przyznana 105 razy, uhonorowano nią 142 laureatów – 111 osób i 31 organizacji. Wśród nich znaleźli się m.in. Nelson Mandela, Lech Wałęsa, Malala Yousafzai, Matka Teresa oraz organizacje takie jak ONZ i jej agendy. Warto dodać, że w 19 latach nagroda nie została przyznana, głównie z powodu wojen światowych i braku odpowiednich kandydatów.
 
To miejsce emanuje historią i symboliką – przestrzeń, w której honoruje się tych, którzy walczyli o pokój, prawa człowieka i godność. Chwila skupienia i refleksji.

Dzień 4

Duch pokoju i miłości unosił się dziś nad miastem. Dotykał, mamił i sycił każdego, kogo spotkał na swojej drodze. Miałam wrażenie, że pcha nas dokładnie tam, gdzie powinniśmy dzisiaj być – także w swoje ramiona. Zastanawiałam się, kto za tym wszystkim stoi? Duchy noblistów? Czyżby chcieli mi coś pokazać? Posunąć jakąś wskazówkę do kolejnych rozdziałów Jaźni? No nie wiem… Tak czy inaczej – zobaczyliśmy dziś sporo:
 
🏂 Holmenkollen – ponad 130-metrowa legendarna skocznia narciarska, symbol norweskiego narciarstwa. Windą wjechaliśmy na sam szczyt, a emocje były nieziemskie, zwłaszcza gdy wyobraziłam sobie, jak skaczą z niej najlepsi na świecie.
 
🎨 Vigeland Park – artystyczna ikona Oslo z 212 rzeźbami przedstawiającymi życie i emocje. Autorem jest Gustav Vigeland, który przez około 40 lat tworzył swoje dzieło z brązu, granitu i żeliwa. Najpierw oniemiałam z wrażenia, długo milczałam, aż wreszcie zanurzyłam się w nowoczesny cykl książek, które napiszę…
 
🌈 Oslo Colour Festival to barwne święto inspirowane hinduskim festiwalem Holi. Pod sceną rozbrzmiewała energetyczna muzyka z Indii, a ludzie tańczyli i rzucali kolorowy proszek, tworząc niesamowitą atmosferę radości i jedności. To wydarzenie łączy różne kultury i pokazuje, jak integracja może budować pokój i miłość.
 
🎶 Dissimilis Festival to coroczny festiwal muzyczny z udziałem około 300 artystów z niepełnosprawnościami. Odbywa się na Rådhusplassen jako część większego Musikkfest Oslo i jest pięknym symbolem integracji, równości i wspólnoty.
 
🏳️‍🌈 Oslo Pride (20–28 czerwca) to jedno z najważniejszych wydarzeń promujących równość i prawa człowieka, które łączy społeczność LGBT+ z całego świata. W mieście powiewa wtedy tysiące tęczowych flag, symbolizujących szacunek, miłość i pokój.

Dzień 5

Jutro opuszczamy stolicę Norwegii
– a ja jestem trochę zdezorientowana i zawiedziona. Bo przecież przeszukałam całe miasto, a Nelsona Mandeli nie ma.👀
 
Dziś wybraliśmy się ponownie do Ratusza 🏛️by zwiedzić pierwsze piętro i salę Rady Miasta. Przyznam, że liczyłam na jakieś wskazówki… cokolwiek. Niestety.
 
Postacie na muralach nabrały wody w usta, a jedna z nich wprowadziła mnie nawet w błąd.
Chodzi o króla Haakona VII 👑, którego wizerunek widnieje na pierwszym piętrze Ratusza. Ten, ruchem ręki, skierował nas do Twierdzy Akershus.
 
🏰 Poszliśmy więc do niej. Zwiedziliśmy wszystkie komnaty i obejścia. A ponadto przemierzyliśmy ulice centrum Oslo wzdłuż i wszerz. Nic.
 
W tym tygodniu wracam do pisania ✍️kolejnej części Jaźni – i tam poszukam byłego prezydenta RPA!
 
Póki co – kierunek lotnisko i w przestworza ✈️✈️

Włochy – Rzym

Włochy - Rzym

maj 2025

Dzień 1

Uwielbiam tu wracać ✨ Dlaczego? Bo jest tu pięknie — wokół zieleń, ciepło ☀️, duch Wiecznego Miasta i niezwykły mistycyzm Watykanu unoszący się ponad głowami ⛪️… Ale najważniejszy powód? Zaraz zobaczę się z córką, która tu studiuje! 🥰 Przed nami 5 dni — ruszamy w miasto: żegnać Franciszka, witać nowego papieża 🙏 i karmić wszystkie zmysły — sztuką , zapachem espresso ☕️ i śpiewnym włoskim językiem 🎶
 
PS. Na zdjęciach: żółte pola rzepaku w okolicach Wrocławia 🌾 i Tyber w słońcu — dwie przestrzenie, dwa światła, jedna podróż ✈️❤️

Dzień 2

Na ulicach Wiecznego Miasta tłumy turystów z całego świata, a ja mam wrażenie, że najwięcej jest Polaków. Może dlatego, że wychwytuję to znajome brzmienie… Najbardziej zatłoczone – oczywiście – jest centrum i miejsca święte, a wszystko dlatego, że:
– Miasto obchodzi Rok Jubileuszowy 2025, co oznacza, że wierni mogą uzyskać odpust zupełny. Jak głosi Penitencjaria Apostolska, aby pozbyć się wszystkich swoich grzechów, wystarczy przejść przez jedną ze Świętych Bram, czyli bazylik: Św. Piotra, Św. Jana na Lateranie, Matki Bożej Większej i Św. Pawła za Murami ✝️, pomodlić się „Ojcze nasz” i wyspowiadać…Zachęta zatem mocna🧐🤔
 
Poza tym do Watykanu zjeżdżają kardynałowie z całego świata na konklawe, by wybrać nowego papieża 📣 W ślad za nimi – świta i wierni.
I jeszcze – wielu wyznawców i turystów chce pożegnać św. pamięci papieża Franciszka, więc ściągają z calych Włoch i nie tylko, by wejść do Bazyliki Santa Maria Maggiore 🕯️
Także ja – zaabsorbowana możliwościami pozbycia się wszystkich grzechów – przemknęłam już przez dwie bramy. Byłam również pożegnać papieża Franciszka.
 
Na zdjęciach: Święte Bramy Bazyliki św. Pawła za Murami i Matki Bożej Większej, grób papieża Franciszka, Wzgórze Awentyn, Tyber i Rzym.

Dzień 3

Po kolejnych 20 km spaceru uliczkami Rzymu poczuliśmy zmęczenie – wiek robi jednak swoje. Ale – serce i dusza nabrały nowego wigoru .Trzeba przyznać, że mistyczna atmosfera tego miasta działa na człowieka w sposób niezwykły… ✨
 
Dziś odwiedziliśmy Bazylikę św. Jana na Lateranie, gdzie przeszliśmy przez trzecią Świętą Bramę 🚪. To najstarsza i najważniejsza bazylika w Kościele katolickim 👑, która aż do XIV wieku była siedzibą papieży. Święte Drzwi, które się tam znajdują, liczą sobie blisko 2 tysiące lat i otwierane są jedynie podczas Roku Jubileuszowego 🕊️. A swoją drogą muszę przyznać – aż korci aby przejść przez 4-tą bramę i raz na zawsze „uporać się ” z tymi grzechami 🤔
 
Tuż obok bazyliki znajduje się Scala Sancta – Święte Schody ✝️, które według tradycji zostały przywiezione z Jerozolimy przez św. Helenę w IV wieku 🕌. To 28 marmurowych stopni, po których Jezus miał iść do Poncjusza Piłata. Dziś pielgrzymi pokonują je na kolanach, w duchu pokuty i modlitwy 🙏 – co widać na miejscu.
 
Dla mnie osobiście ten dzień miał jeszcze jedno znaczenie – zakończyłam moją wędrówkę śladami bohatera mojej książki „Potomkowie Bogów” . Udało mi się odbyć rejs barką po Tybrze ⛴️, tak jak moi bohaterowie. Z satysfakcją mogę stwierdzić, że odwiedziłam wszystkie miejsca opisane w fabule – co dopełnia mojej pisarskiej misji ✍️📚.
 
Z radością informuję, że drugie wydanie książki nastąpi niebawem – szczegóły wkrótce!
📸 Na zdjęciach: Bazylika św. Jana na Lateranie i Święta Brama, Scala Sancta, rejs po Tybrze, Park Borghese , a także tłumy przy Fontannie di Trevi i pod Schodami Hiszpańskimi .

Dzień 4

Oczy całego świata skierowane były dziś w jeden punkt – komin na Bazylice Świętego Piotra w Watykanie 👀👀
 
Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam tylu dziennikarzy! Były ich setki – i wciąż przybywają nowi. Stoją w specjalnie wydzielonych strefach, na rusztowaniach, dachach, za barierkami i na ulicach wokół placu. Eleganccy, w garniturach i koszulach, z ogromnymi kamerami i aparatami.
 
Wokół nich policja, żołnierze i inne służby mundurowe.👩‍✈️👮‍♂️👮‍♀️
A obok – tysiące pielgrzymów, ciągnących sznurami pod Bazylikę Świętego Piotra.
Wszyscy wpatrzeni w ten magiczny komin ⛪
 
A ja wśród nich, także wpatrzona … I ot’ wyleciał czarny dym – niestety.😒😒
Ale jutro tam wracam. Kto wie?… Może zobaczę biały? A na balkonie – nowego papieża?
Mamy papieża – Leona XIV!
 
Biały dym i dźwięk kościelnych dzwonów obwieściły Rzymowi tę radosną nowinę. Choć dopiero co wróciliśmy z Watykanu, natychmiast ruszyliśmy tam ponownie – razem z tłumem pełnym emocji. Mieliśmy wrażenie, że ulice biegną razem z nami, a metro zaraz pęknie w szwach.
 
Viva II Papa! Viva Leone XIV!

Dzień 5

Nasz krótki pobyt dobiega końca. Trzeba przyznać, że pożegnanie Franciszka, Rok Jubileuszowy i konklawe zdominowały ten czas – i moje relacje na fanpage’u.
Z jednej strony cieszę się, że mogłam być tu w tak historycznym momencie: przejść przez cztery Święte Bramy najważniejszych bazylik ⛪ i powitać nowego papieża – Leona XIV!
Ale oprócz tych religijnych wydarzeń było też miło, klimatycznie, rodzinnie. Rozmowy z córką ❤️, spacery urokliwymi uliczkami, brzegiem Morza Śródziemnego 🌊, rejs barką po Tybrze ⛴️ i smakowanie tutejszych przysmaków 🍝 – to wszystko tworzyło wyjątkową mozaikę wspomnień.
 
Jutro wracamy do Polski ✈️, ale z Rzymem nie żegnamy się na długo.

Wiara, nadzieja i miłość to dla mnie filary człowieczeństwa

Wiara, nadzieja i miłość to dla mnie filary człowieczeństwa

W świecie, w którym rzeczywistość coraz częściej przypomina zniekształcone odbicie w lustrze, literatura pozostaje jedną z ostatnich przestrzeni prawdziwego poznania siebie i świata. Iwona Gajda w książce „Hologramowy Świat II. Ego” nie tylko analizuje mechanizmy iluzji i tożsamości, ale tworzy przejmującą, wielowarstwową opowieść o ludzkiej naturze. W rozmowie opowiada o nadawaniu Ego osobowości, znaczeniu Singapuru jako metafory świadomości, inspiracjach psychologią Freuda i Junga, a także o osobistej podróży, jaką stało się dla niej pisanie tej książki. To rozmowa dla tych, którzy szukają w literaturze nie eskapistycznej ucieczki, lecz głębokiej refleksji nad sobą i współczesnym światem.

Sylwia Cegieła: W „Hologramowym świecie II. Ego” nadaje Pani Ego osobowość i sprawczość. Czy podczas pracy nad książką myślała Pani o nim bardziej jako o bohaterze literackim, czy może jako o niezależnym bycie psychologicznym, który ma swoje własne prawa?
 
Iwona Gajda: Podczas pisania postrzegałam Ego jako realną, żywą siłę wewnętrzną, która nieustannie walczy o przetrwanie, tworzy iluzję spójności i zmaga się z własnymi ograniczeniami. Chciałam, aby czytelnik mógł zobaczyć w tym Ego siebie — tak jak ja zobaczyłam w nim siebie — z całą kruchością, siłą i paradoksami ludzkiej natury.
 
Dlatego jest autonomicznym bytem psychologicznym, posiadającym własne prawa, mechanizmy obronne i dynamikę przemian – ale jest też bohaterem literackim, bo w tej opowieści gra swoją własną rolę.
 
SC: Singapur w Pani książce staje się nie tylko tłem, ale niemal metaforycznym systemem świadomości. Dlaczego właśnie to państwo wydało się Pani najtrafniejszym miejscem dla rozważań o iluzji, tożsamości i władzy?
 
IG: To prawda, Singapur nie jest w książce tylko miejscem, ale metaforą ewolucji Ego i iluzji tożsamości. Uważam, że doskonale się do tego nadaje: w krótkim czasie powstał niczym feniks z popiołów, stając się jednym z najnowocześniejszych państw świata.
 
Od lat zanurzona jestem w świecie technologii — nasze drogi splotły się naturalnie, dlatego Singapur jest mi bliski.
 
Zainspirowała mnie także postać Lee Kuan Yewa, który zbudował potęgę wyspy niemal z niczego. A poza tym… leciałam do Australii z przesiadką w Singapurze — a Ego, jak to Ego, chętnie ten fakt podkreśliło. Nie mogło go przecież przemilczeć!
 
SC: Odwołuje się Pani do teorii Freuda, Junga i von Franz. Które z ich koncepcji uznała Pani za najbardziej przydatne przy konstruowaniu postaci Ego – a które musiała Pani świadomie odrzucić lub zmodyfikować?
 
IG: W tworzeniu postaci Ego najbliższe były mi koncepcje Freuda, Junga i von Franz – zwłaszcza ich ujęcie mechanizmów obronnych, cienia i iluzji jaźni.
 
Jednak nie przyjęłam ich teorii bezkrytycznie. Na przykład jungowska koncepcja archetypów, choć głęboka, wydała mi się zbyt zamknięta na indywidualność i zmienność jednostki w dzisiejszym świecie. Archetypy porządkują doświadczenie według stałych wzorców, a ja chciałam pokazać Ego jako coś bardziej żywego, płynnego — zmieniającego się pod wpływem epoki, środowiska i własnej wewnętrznej drogi.
 
Dlatego moje Ego nie jest odwzorowaniem żadnego systemu – to moja własna interpretacja, próbująca uchwycić dynamiczną, nieuchwytną naturę współczesnego „ja”.
 
SC: W książce pojawia się wątek manipulacji i zdrady zaufania, szczególnie w relacji Ego z Profesorem Johnsonem. Czy zamierzenie było pokazanie, że autorytety – nawet te intelektualne – są nieuchronnie skażone iluzją?
 
IG: Dla mnie Profesor Johnson nikogo nie zdradza. To pasażerowie — i czytelnicy — projektują na niego własne wyobrażenia. Gdy okazuje się, że jest inny niż oczekiwali, czują się zawiedzeni.
 
W rozdziale 17, „Prawda Ego”, pokazuję, jak bardzo nasze własne iluzje potrafią zafałszować obraz drugiego człowieka.
SC: Samolot jako symboliczne miejsce zawieszenia między „już” a „jeszcze nie” pojawia się w książce kilkukrotnie. Czy mogłaby Pani opowiedzieć więcej o jego roli jako przestrzeni przejściowej w świadomości bohatera?
 
IG: Samolot symbolizuje dla mnie życie. Leci do celu — tak jak my zmierzamy ku swojemu przeznaczeniu.
Wokół rozciąga się niebo: dzień i noc, burze i spokojne przestworza, wewnątrz zaś pasażerowie rozmawiają, jedzą, śpią.
 
Tak jak w naszym życiu pojawiają się wzloty, upadki, przeszkody i przejściowe kryzysy. Niezależnie od wszystkiego — od lęków, strat, chwilowej rozpaczy — lot trwa.
 
Płyniemy przez czas i doświadczenia, często nieświadomi, że – mimo wszystko — lecimy dalej.
Dla bohatera samolot jest nie tylko przestrzenią podróży, ale także przestrzenią przemiany — zawieszeniem między tym, kim był, a tym, kim ma się stać. 
 
SC: Czy w procesie pisania pojawił się moment, w którym sama zaczęła się Pani zastanawiać nad granicami własnego Ego – i na ile ta książka stała się dla Pani również osobistą podróżą?
 
IG: Praktycznie od początku pisania „Hologramowego Świata” przekroczyłam granice własnego Ego.
Nie sądziłam, że zdołam objąć umysłem tyle teorii naukowych, filozoficznych i tyle historii narodów, że sięgnę tak głęboko.
 
Czuję, że przez cały cykl prowadzi mnie wyższa siła, intuicja…
 
Przy „Ego” bywało jednak trudno. Kilka razy chciałam przerwać ten projekt — miałam wątpliwości, czy przyjęta forma nie zakłóci spójności całej serii.
 
Ale właśnie dzięki tej lekko „ułomnej”, rytmicznej narracji mogłam oddać prawdziwą naturę Ego: mądrą i naiwną, zuchwałą i kruchą zarazem. Tak jak bohater w samolocie, tak i ja uczyłam się ufać drodze.
 
SC: W warstwie językowej unika Pani obfitości na rzecz precyzyjnego wyrażania myśli. Czy uważa Pani, że oszczędność w formie jest konieczna, by lepiej oddać chaos i wielowarstwowość współczesnego świata?
 
IG: Uważam, że piękno i wielkość leżą w prostocie. Nie trzeba koloryzować prawdy ani ubierać jej w trudne słowa czy akademickie formuły — bo one tylko zaciemniają obraz. Prawdę trzeba wyrażać otwarcie, docierać do sedna, do samej głębi — wtedy będzie żyła i oświetlała nam drogę.
 
SC: Czy koncepcja „świata jako hologramu” – świata pozorów, wielokrotnych odbić, złudzeń – to według Pani diagnoza naszych czasów, czy raczej ostrzeżenie przed kierunkiem, w którym zmierzamy?
 
IG: Wiara, nadzieja i miłość to dla mnie filary człowieczeństwa. Hologram natomiast jest odzwierciedleniem świata zniekształconego przez informacje, media i technologie — i ludzi zamkniętych w iluzji.
 
Dla mnie to zarówno diagnoza naszych czasów, jak i ostrzeżenie przed kierunkiem, w którym zmierzamy.
 
SC: Elizabeth, jako „ludzka połowa”, symbolizuje utraconą jedność. Czy widzi Pani dziś w kulturze lub literaturze jakiekolwiek przestrzenie, w których człowiekowi udaje się choć na chwilę odzyskać tę spójność?
 
IG: Aby uzyskać jedność, spójność, pełnię – trzeba sięgnąć do własnego wnętrza, do człowieczeństwa. Zapukać do drzwi „ja” i zapytać: kim jestem? Co jest dla mnie naprawdę ważne? Jeśli nie usłyszymy odpowiedzi – czekać. Stać pod drzwiami, pukać i pytać – aż do skutku.
 
A sztuka i literatura? Są przestrzeniami, które pomagają nam w tej transformacji, dotykając wewnętrznej warstwy nas – tej nieuświadomionej.
 
Każdego porusza coś innego — inny przekaz, inna forma — ale zawsze jest to przestrzeń do głębszego poznania siebie.
 
SC: Pani książka nie daje łatwych odpowiedzi i stawia przed czytelnikiem intelektualne wyzwanie. Czy wierzy Pani, że literatura powinna dziś raczej konfrontować i zmuszać do refleksji – niż dostarczać eskapistycznej rozrywki?
 
IG: Myślę, że dziś potrzebujemy książek, które otwierają serce, porządkują myśli i pomagają odnaleźć własne miejsce w świecie. Dlatego wierzę, że prawdziwa literatura nie ucieka od trudnych pytań — ale pomaga znaleźć na nie odpowiedzi.
 
SC: Dziękuję za poświęcony mi czas.
Udostępnij:
Facebook
Twitter
LinkedIn
WhatsApp
Pinterest
Email
.

SERIA HOLOGRAMOWY ŚWIAT

Seria 'Hologramowy Świat’ to wyjątkowa podróż po poszukiwaniu sensu życia, zagłębianiu się w aktualną wiedzę i teorie naukowe. Każda część serii to eksploracja tego, co wiemy o świecie i ludzkości w dobie XXI wieku, oferując czytelnikom nowe perspektywy na naszą egzystencję. Przez połączenie elementów science fiction z refleksją nad ludzką naturą, seria ta zaprasza do zanurzenia się w głębię naszego zrozumienia świata i wszechświata.

Australia

Australia

marzec 2025

Jesteśmy w Melbourne! 🇦🇺
Właśnie szczęśliwi i cali dotarliśmy do Australii! 😄✈️ Niestety bez bagażu, który ponoć wciąż jest w Singapurze… 😅 Ale miła pani na lotnisku poinformowała nas, że walizki zostaną dostarczone jutro do hotelu. 🧳👌
Dostałam również pakunki, które trzymam w dłoni – najprawdopodobniej znajdują się w nich piżamy i szczoteczki do zębów. 🪥😴
Tak że… w Melbourne mamy godzinę 7:30 i ruszamy w miasto! 🌅🚶‍♀️
Frankfurt – Singapur – Melbourne
 
Na pokładzie samolotu do Singapuru widziałam dwie osoby, które mogłyby być profesorem Johnsonem z mojej książki Ego.🧐 Nie podeszłam, nie zagaiłam, powstrzymałam się 😉🤣… 12 godzin lotu minęło spokojnie, choć wiadomo – w ekonomicznej miejsca zawsze mogłoby być więcej… 👀 Gorąco zrobiło się dopiero na lotnisku. 🌡️
 
W hali przylotów czekał na nas pracownik z kartką – na niej nasze nazwiska i numer lotu. Okazało się, że zmieniono nam połączenie i zamiast czekać 4,5 godziny na lot do Melbourne, mamy tylko godzinę. ⏳ W tym czasie musimy w jednej części lotniska zrobić check-in, a w drugiej – zdążyć na boarding. Tak że zdjęcia robione są w biegu… 🏃‍♀️ I może nie oddają luksusu. Ale powiem: kolana się uginają. 😮 Pod stopami miękkie dywany i eleganckie kafle, wokół szkło, designerskie przestrzenie, elegancja.
 
Jeśli chodzi o fotki robione z okien samolotu 🪟 – zwracam uwagę na niesamowitą ilość łodzi widocznych na morzu 🌊. Ich nagromadzenie jeszcze wyraźniej pokazuje, jak strategiczne znaczenie ma Singapur. Już od początku swojego istnienia pełnił rolę kluczowego węzła handlowego i logistycznego – co opisywałam w mojej książce „Ego”💪💪

Dzień 1

Po 8 godzinach lotu z Singapuru dotarliśmy do Melbourne. ✈️ Tu spędzimy 3 dni teraz i kolejne 4 dni pod koniec naszej podróży po Australii. 🌏
 
Jesteśmy zakwaterowani na 17. piętrze – widok z okna robi wrażenie! 😍 Walizki już dotarły (uff 😅), więc czas trochę odetchnąć i ruszyć na pierwszy spacer.
 
Załączam zdjęcia z naszego spaceru wokół rzeki Yarra. Wzdłuż brzegów ciągną się bulwary pełne kawiarni i restauracji, widać eleganckie jachty, a w tle górują wieżowce dzielnicy biznesowej . 🌆
 
Odwiedziliśmy też Federation Square – najbardziej znany plac w Melbourne, gdzie odbywają się wszystkie większe wydarzenia kulturalne, festiwale i imprezy plenerowe. To miejsce tętni życiem przez cały dzień i noc! 🎉

Dzień 2

Ranek przywitał nas chłodem, ale już około 10:00 słońce rozświetliło miasto 🌞, a ponad naszymi głowami ukazało się niebieskie, turkusowe niebo. Przetruchtaliśmy 17 km 🏃‍♀️🏃‍♂️, zwiedzając ważne i piękne miejsca miasta.
 
Na zdjęciach:
Royal Botanic Gardens Victoria 🌿 – Oaza zieleni w środku Melbourne! 38 hektarów egzotycznych roślin 🌺, urokliwych ścieżek i klimatyczne jezioro. Ogrody powstały w 1846 roku i do dziś są jednym z ulubionych miejsc spacerów mieszkańców i turystów.
 
National Gallery of Victoria (NGV) 🖼️ – Najstarsza galeria sztuki w Australii, pełna arcydzieł z całego świata. Przy wejściu zachwyca szklana ściana wodna 🌊, a nad galerią góruje biała wieża Arts Centre Melbourne – ikona miejskiej panoramy.
 
St Paul’s Cathedral ⛪ – Neogotycka perła z końca XIX wieku. Strzeliste wieże, piękne witraże i historia sięgająca wizyty papieża Jana Pawła II w 1986 roku, kiedy modlił się tu o pojednanie z Aborygenami.
 
State Library of Victoria 📚 – Monumentalna biblioteka z majestatyczną kopułą nad La Trobe Reading Room, zbudowaną w 1913 roku – wtedy największą na świecie! Miejsce pełne książek, historii i wyjątkowej atmosfery.
 
Melbourne zachwyca na każdym kroku! 💙

Dzień 3

Przyznam, że po dwóch dniach zwiedzania miasto urzekło mnie swoim urokiem. Dzisiaj przemierzyliśmy kolejne 20 km, tak że nogi zaczęły już dokuczać, więc aby odpocząć, zaserwowaliśmy sobie bosy spacer po idealnie przystrzyżonym boisku do krokieta. Ale było warto! Dotarliśmy do wspaniałych miejsc, które przedstawiamy na zdjęciach i opisuję poniżej.
 
Melbourne Zoo 🦘
Postanowiliśmy spojrzeć tym „strasznym” zwierzakom w oczy – zza krat. Z myślą, że taki dystans jest w porządku. Kogo zobaczyliśmy? Walczące diabły tasmańskie, ogromnego pytona 🐍, koale 🐨, kangury i psy dingo. Szczególnie czekałam na spotkanie z waranem z Komodo 🦎, głównym bohaterem mojej książki „Czas snu”. Jednak młody waran o imieniu Khan, urodzony 4 kwietnia 2022 roku, okazał się mniejszy niż się spodziewałam, co nieco zaskoczyło mnie, biorąc pod uwagę jego imponującą reputację jako największej jaszczurki na świecie.
Melbourne Museum 🏛️
 
To największe muzeum w Australii, pełne historii i kultury tego kraju. Ciekawostką były umeblowane domki z przełomu XIX i XX wieku, do których można było wejść i poczuć, jak wtedy żyli ludzie. Najbardziej przyciągały filmy historyczne o Melbourne oraz historia Aborygenów opowiadana ich własnymi słowami.
 
Targ Królowej Wiktorii (Queen Victoria Market) 🛒 
Usytuowany u podnóża imponujących drapaczy chmur Melbourne, Targ Królowej Wiktorii to największy targ na świeżym powietrzu na południowej półkuli. Stoiska pełne są świeżych ryb 🐟, owoców 🍇, warzyw 🥕 i wypieków 🥖 – aż proszą się, aby je zjeść prosto z witryn. Skusiliśmy się na kilkucentymetrowe winogrona i banany, jakich dotąd nigdzie nie widzieliśmy oraz tutejsze ciepłe pączki z marmoladą – prosto z foodtrucka.
Jutro wylatujemy do Sydney, ale do Melbourne jeszcze wrócimy na kilka dni. ✈️

Dzień 4

Sydney

Dzień 5

Sydney.
 
Dzisiaj niebo okryte chmurami, ale powietrze ciepłe i przyjemne. Poznawaliśmy miasto i drapieżny świat Australii w bezpiecznej perspektywie! ☁️🌴
 
Na zdjęciach:
Ulice centrum miasta – tętniące życiem, pełne nowoczesnych drapaczy chmur i kolonialnych budynków. 🌆🏙️
 
SEA LIFE Sydney Aquarium – płynęliśmy łódką pośród pingwinów niczym na Antarktydzie 🐧❄️ i zanurzyliśmy się w podwodnym świecie, oglądając rekiny w Virtual Reality (VR) Shark Dive, który przenosi w sam środek zatoki rekinów! 🦈
 
WILD LIFE Sydney Zoo – miejsce, gdzie można spotkać ikoniczne australijskie zwierzęta, w tym kangury, koale i słynnego krokodyla Rexa. 🐊🦘
Madame Tussauds Sydney – galeria słynnych figur woskowych przedstawiających gwiazdy, sportowców i historyczne postacie. 🌟👑
 
Royal Botanic Garden Sydney – 30-hektarowy ogród z przepięknymi roślinami, egzotycznymi drzewami i widokiem na słynną Operę w Sydney. 🌺🌳
 
Doliczamy kolejne 20 km do naszego spacerowego bilansu po Australii! 🚶‍♀️🌏

Dzień 6

O tej chwili marzyłam od dawna – zanurzyć się w Pacyfiku i wygrzać w promieniach gorącego australijskiego słońca! 🌴🔥 I oto dzisiaj marzenie spełniło się na Bondi Beach – najsłynniejszej plaży miejskiej w Sydney i jednej z najpiękniejszych na świecie 🌍 Złocisty piasek, turkusowe fale i surferska energia – było wszystko, czego dusza zapragnie! 💪
 
Po południu podziwialiśmy miasto z góry! 🚡 Wjechaliśmy na Sydney Tower Eye – najwyższą wieżę w mieście o wysokości 309 metrów. U naszych stóp rozciągała się aglomeracja w całej okazałości – kilkanaście wysp, Opera, most Harbour Bridge, drapacze chmur, a ludzie wyglądali niczym mrówki krzątające się po mieście.👀👀
 
Na zdjęciach widać również ulice nadmorskiej dzielnicy Bondi oraz centrum miasta
 
Tymczasem jutro czeka nas wspaniała wyprawa – jedziemy na wycieczkę do stolicy Australii, Canberry 💪💪

Dzień 7

Canberra zachwyciła ich swoim widokiem. Niewielkie miasto, położone było pomiędzy wzgórzami Wielkich Gór Wododziałowych. Wypełnione i otoczone zielenią, zachęcało do spacerów, jazdy na rowerze czy uprawiania sportu.
– Zauważyłeś – zapytała Sara, kiedy szli brzegiem jeziora – że nie ma tu wieżowców? W ogóle, to miasto jest jakieś inne niż wszystkie. Nie ma hałasu, smogu, gwaru.
– To dlatego, że wybudowano je od zera i tylko po to, aby było stolicą Australii.
– Dawno?
– Z tego co pamiętam, budowę rozpoczęto w 1913 roku, a zakończono 14 lat później.
– Dlaczego tak? Przecież Australia miała Sydney i Melbourne.
– Wciąż ze sobą rywalizowały o miano stolicy. W Sydney był parlament, a w Melbourne pozostałe instytucje rządowe. Ponieważ nie potrafiono pogodzić interesów, postanowiono wybudować nowe miasto. Architekci mieli więc duże pole do popisu.
– Dziwne – zamyśliła się Sara.
– Nie wszystko w życiu jest logiczne – uśmiechnął się Neo, obejmując ją w pasie. – A co się tyczy tego miasta, to najdziwniejsza jest jego nazwa. Zgadniesz, co oznacza?
– No przecież nie, skąd mam wiedzieć…
– Słowo „Canberra” oznacza kobiece piersi.
Sara roześmiała się, obejmując wzrokiem Lake Burley Griffin.
– Może chodziło o kształt tego jeziora? – zapytała.
– Przecież go tutaj nie było – odparł rozbawiony Neo. – Gdy powstawał plan architektoniczny, płynęła tędy rzeka Molonglo.
– Żartujesz.
– Nie, to zbiornik zaporowy. Każdego roku, wpuszczają do wody ryby. Na brzegach wybudowali różne instytucje: sąd, uniwersytet, galerie i muzea. Natomiast nieco dalej: parlament, teatry, kasyna oraz hotele. Posadzili 12 milionów drzew i ot, jest największe na kontynencie miasto, nie licząc tych na wybrzeżach.
– Dużo osób tu mieszka?
– Z tego co wiem, populacja nie przekroczyła jeszcze pół miliona.”
 
Fragment książki „Czas Snu” Iwona Gajda. ✨

Na zdjęciach: Parlament w Canberze 🏛️, Jezioro Burley Griffin – zbiornik zaporowy 💧, ptaki w mieście 🐦 – zwracam uwagę na ogromne białe papugi (kakadu żółtoczube), które gromadnie obsiadają drzewa i skrzeczą niemiłosiernie głośno 🦜, uliczki miasta 🚶‍♀️.

Dzień 8

Pożegnanie Sydney 🌧️🏙️🌊
 
Dziś ostatni dzień w Sydney. Deszcz siąpi z nieba, jakby chciał nas pożegnać symbolicznymi łzami albo sprawić, by nie było nam żal wyjeżdżać… A czy będzie? Pewnie tak, bo miasto ma swój urok – można by tu pobaraszkować dłużej. Piękne plaże kuszą piaskiem i czystym morzem 🏖️, drapacze chmur domagają się podziwu 🏢, a darmowe muzea zapraszają na fascynujące ekspozycje 🎨.
 
Ale dla mnie czas w drogę 🚐, realizować swoją misję. Przede mną kolejne etapy podróży – w stronę Adelaide i Outbacku, za bohaterami mojej książki i śladami Aborygenów…
– Pojedziemy do Sydney – odparł Neo. – Obiecałem babci, że poślę jej zdjęcie z Operą w tle. Chcę wywiązać się z tej obietnicy.
– A co z obietnicami, które mi złożyłeś? – obruszyła się Sara.
– Hmm?
– Przecież miałeś ze mną wejść na Harbour Bridge – najdłuższy jednoprzęsłowy most na świecie, który wygląda jak wieszak na ubrania. Nie pamiętasz?
– Naprawdę?
– I z jego szczytu mieliśmy oglądać miasto – mówiła ożywiona. – I jeszcze mówiłeś, że pokażesz mi The Rocks, czyli najstarszą dzielnicę Sydney, a potem pójdziemy do Hyde Park, gdzie rośnie 600 egzotycznych drzew.
– Ja to wszystko obiecałem?
– Tak, ty – odparła Sara. – Jeszcze to, że będziemy się kąpać na Bondi Beach.
– A co to takiego?
– To jedna z najpiękniejszych plaż w mieście – szepnęła.
– Ok, ok – spojrzał na nią zmieszany. – Skoro tak mówiłem, to na pewno się wywiążę.”
 
Fragment „Czas snu”, Iwona Gajda

Dzień 9

Pakujemy walizki, by jutro z samego rana wyruszyć na lotnisko. Samolot zabierze nas wprost do Adelaide, miasta uważanego za bramę Outbacku. Zagłębię się też bardziej w świat Aborygenów 🌏 – potomków pierwszych mieszkańców tego kontynentu, którzy stanowią nieodłączny element tej podróży. Ich historia i współczesne życie przenikają się z nowoczesnością kraju. W książce poświęcam im dużo miejsca, próbując uchwycić ten niezwykły kontrast i trudne dziedzictwo, jakie niosą.
 
Aborygeni, rdzenni mieszkańcy Australii, stanowią 3,3% populacji kraju. Ich flaga, uznana za symbol narodowy od 1995 roku, symbolizuje ludność aborygeńską, ziemię i słońce 🌞. Żyją zarówno w dużych miastach, jak Sydney i Melbourne 🏙️, jak i w społecznościach na terenach wiejskich, takich jak Arnhem Land 🌾. Utrzymują się z pracy najemnej, działalności artystycznej, turystyki oraz świadczeń socjalnych.
 
W australijskim parlamencie rośnie liczba parlamentarzystów pochodzenia aborygeńskiego – jak Linda Burney czy Lidia Thorpe – a ich portrety i sztuka są eksponowane w budynku parlamentu 🖼️.
 
Mimo sukcesów w polityce i sztuce, wielu Aborygenów wciąż zmaga się z problemami społecznymi, w tym alkoholizmem i niższą długością życia. Proces asymilacji jest trudny, a w muzeach coraz częściej potomkowie w eleganckich garniturach opowiadają o traumie i wyzwaniach swoich społeczności.
– Do Australii przybyli około 45–65 tysięcy lat temu, najprawdopodobniej z południowo–wschodniej Azji. Prowadzili koczowniczy tryb życia, zajmowali się łowiectwem, zbieractwem i rybołówstwem. Stworzyli swoją kulturę i religię. Wykształcili też własne struktury organizacyjne.
– Plemiona? – zapytała Adela.
– Coś w tym rodzaju. Niektórzy nazywają to klanami. W każdym razie, były to grupy osób połączone więzami krwi, na czele których stała starszyzna. Ich system społeczny oparty był na patriarchacie.
– To znaczy, że władza spoczywała w rękach mężczyzn? – zapytała Adela.
– Tak. Zwykle tych, którzy mieli największy autorytet.
– Ilu było Aborygenów? – dociekał Red.
– Na początku XIX wieku istniało około 600 plemion, które mówiły co najmniej 500 językami. Mówi się o 700 tysiącach rdzennych mieszkańców.
– I co potem?
– Pojawili się biali. Od 1788 roku brytyjski rząd zsyłał tu więźniów i przestępców, tworząc z kontynentu kolonię karną.
– No to nie mieli ciekawie… – zamyślił się Red.
– Na początku skazańcy porywali i gwałcili Aborygenki. A potem rozpoczęła się systematyczna eksterminacja tubylców. Wypędzano ich z ziem i mordowano. Na przykład na wyspie Tasmania upoważniono żołnierzy, aby zabijali każdego napotkanego Aborygena. Wyznaczono też nagrodę za ich złapanie. 5 funtów płacono za dorosłego, a 2 funty za każde dziecko. Na początku XX wieku pozostało przy życiu niecałe 20 tysięcy Aborygenów. Natomiast ilość osadników wzrosła do 4 milionów. Oprócz skazańców przypływali tutaj również poszukiwacze złota.
– Chcesz powiedzieć, że przez 100 lat biali usunęli z powierzchni ziemi 700 tysięcy ludzi, którzy mieszkali tam od dziesiątek tysięcy lat?! – zapytała przerażona Adela.
– Generalnie tak. Poza tym jest jeszcze jedna, bardzo ważna kwestia, o której powinniście wiedzieć…
– Co takiego? – Neo spojrzał na OKK wyczekująco.
– Oni nie byli definiowani jako ludzie.
– A jako co? – zapytał Red.
– Jako zwierzęta.”
 
Fragment „Czas snu”, Iwona Gajda

Dzień 10

Adelaide✈️

Stolica Australii Południowej

Dzień 11

Adelaide, stolica Australii Południowej, to miejsce zdecydowanie odmienne od Sydney czy Melbourne. Miasto liczy około 1,4 miliona mieszkańców i zachwyca swoją niewysoką, kolonialną zabudową. Szerokie, uporządkowane ulice otacza zielony pas (Park Lands), który pełni funkcję rekreacyjną dla mieszkańców i turystów. 🌳🏛️
 
Historia Adelaide
Przed przybyciem Europejczyków te tereny przez ponad 20 tysięcy lat zamieszkiwali Aborygeni – lud Kaurna, którzy nazywali to miejsce Tarntanya, czyli „Czerwoną Krainą Kangurów”. 🦘 Kaurna żyli w plemionach (grupy rodzinno-klanowe zwane yarta mathanya, co można tłumaczyć jako „ludzie danej ziemi”), stworzyli wyjątkową kulturę, pełną rytuałów i duchowych tradycji. 📜 Niestety, kolonizacja w 1836 roku – z chorobami, przymusową asymilacją i brutalnym odbieraniem ziemi – doprowadziła do drastycznego upadku tej społeczności. 😢
 
Dzisiejszy dzień
Spędziliśmy zwiedzając miasto – zarówno podziwiając jego urok na ulicach, jak i odkrywając kulisy w licznych miejscach pełnych wiedzy i historii. W South Australian Museum zanurzyliśmy się w świecie Aborygenów, oglądając ich tradycyjne łodzie, domy, stroje, narzędzia i dzieła sztuki. Niestety, mimo piękna prezentowanych eksponatów, temat wyniszczenia tej społeczności przez kolonizatorów został starannie pominięty, jakby „zamieciony pod dywan”. 😞
 
Poznaliśmy także megafaunę – imponujące zwierzęta, które przez tysiąclecia zamieszkiwały te tereny – oraz tropikalną roślinność regionu. 🌺 Podziwialiśmy sztukę dawną i bardzo nowoczesną, jak to nazwał mój mąż, „czasami trudną do zrozumienia”. Aczkolwiek w Ogrodzie Botanicznym nowoczesne, szklane formy idealnie współgrały z bujną roślinnością, tworząc niezwykłą przestrzeń do refleksji. 🌿 Największe wrażenie zrobiły na nas dzisiaj olbrzymie, kilkutonowe meteoryty, które spadły na ziemię i zostały tu odkryte. 🚀

Dzień 12

Glenelg Beach 🌞 Cała Plaża Nasza

Dzień 13

Outback
 
Po 12 godzinach jazdy (lewostronej 👀👀) i postojów wjechaliśmy w serce australijskiego outbacku. Krainy, która zajmuje aż 90% powierzchni kontynentu, a mimo to zamieszkiwana jest przez mniej niż 20% populacji. 🌏 Oczywiście, podążaliśmy śladami Neo – głównego bohatera Oktalogii, który w mojej książce „Czas snu” jechał Stuart Highway w kierunku Coober Pedy.
 
A jak widzę tę trasę teraz, w realu? Dokładnie tak samo jak na stronach mojej książki. Jest urzekająca i surowa jednocześnie. Po horyzont bezkresne połacie suchej ziemi – step, pampas, a może po prostu czerwona, spękana gleba, po której wędrują dzikie zwierzęta 🦘, suną węże 🐍 i cicho stąpają pająki… 🕷️ Krajobraz monotonny, a jednak hipnotyzujący.
Po drodze mijaliśmy gigantyczne road trains – samochodowe pociągi z kilkoma wagonami 🚛🚛🚛. A pod kołami… niestety, zbyt często rozjechane kangury, przy których krążą czarne kruki i drapieżne ptaki, gotowe na swoją ucztę. 🦅
 
Łącznie pokonaliśmy dziś 850 km, by późnym wieczorem dotrzeć do hotelu, w którym rozgrywa się ponad 70% akcji mojej książki. Ależ to miejsce znajome…! Choć przecież widziane po raz pierwszy. Tak! Dziś znowu fikcja spotyka rzeczywistość. ✨
Jutro wyruszamy na zwiedzanie miasteczka Coober Pedy, które tyle razy widziałam oczami wyobraźni… 🔮

Dzień 14

Sara objęła wzrokiem stepy.
– Wygląda tu, jak na Marsie. Nieprawdaż?
– Ale tam nie ma opali – zażartował. – A swoją drogą, gdzie one są? Żadnego nie widziałem, choć wpatruję się w ziemię od dłuższego czasu.
– Jeszcze 100 lat temu leżały luzem na powierzchni – roześmiała się rozbawiona. – Wtedy mógłbyś znaleźć. Teraz ukrywają się pod naszymi nogami. Wkrótce zobaczysz mnóstwo dziur, hałd i huczących koparek. Maszyny wyglądają jak ogromne odkurzacze, które wysysają gruz na powierzchnię.
– W Coober Pedy?
– Tam jest ich najwięcej. Podobno 70 procent światowego wydobycia pochodzi z tego miasteczka. Ale złoża ciągną się na obszarze 5 tysięcy kilometrów kwadratowych. Przynajmniej wszyscy tak twierdzą. Mnóstwo ludzi przyjeżdża tu, żeby kopać. Wielkie korporacje planują wydobycia na masową skalę – spojrzała na niego. – Wszyscy chcą mieć kamień, który zmieni ich życie.
– Kamień? – zapytał głucho i miał wrażenie, że wtapia się w jej oczy.
– Bryłka może kosztować nawet kilka milionów dolarów – odparła, nie spuszczając z niego wzroku.
– Skąd wiedzą, które? – czuł, że znika w jej spojrzeniu.
– Co które?
– Są wartościowe.
– Podobno im bardziej kolorowy i iskrzący kamień, tym jest cenniejszy.”
_________________________________________________
 
„Hotelowe pokoje przypominały betonowe parkingi wyściełane wykładziną, lecz mimo to były przyjemne i dość oryginalne. Brak okien w zupełności rekompensowany był przez ciepły wystrój. Surowe ściany i sufity pomalowano na beżowo lub żółto. Kolorytu przestrzeni dodawały niskie, drewniane boazerie, dobrej jakości meble, obrazy oraz kolorowe poduszki i firanki w drzwiach.
Po całodziennej podróży nie potrzebował nic więcej. Wziął kąpiel i natychmiast zasnął. Po trzech godzinach obudził go dzwonek telefonu. Sara z rodzicami zaprosili go na kolację do ukrytej w podziemiach restauracji.
– Pod powierzchnią jest cała infrastruktura – mówił ojciec Sary, podnosząc kieliszek z winem. – Domy, mieszkania, supermarket, bank, szpital, poczta, służby ratunkowe – wymieniał. – Żyje tu połowa mieszkańców miasta.
– To znaczy, ile osób? – zapytał Neo.
– Coober Pedy liczy około 2,5 tysiąca mieszkańców.
– Sami Australijczycy?
– Skąd. Jest tu 45 narodowości – odparł. – Podobno najliczniejszą grupę stanowią emigranci z południowej i wschodniej Europy, choć faktycznie wielu jest też Australijczyków, których skusiły wysokie zarobki w kopalniach.
– Kto wpadł na pomysł, aby wybudować miasto pod ziemią? – zapytała Sara.
– Żołnierze powracający z frontu po I Wojnie Światowej – odpowiedział. – Potem pomysł podchwycili górnicy.”
 
Fragmenty „Czas Snu” Iwona Gajda
Adelaide – Coober Pedy – Adelaide💪
 
Może ktoś z Was chciałby zobaczyć, jak wygląda australijski outback – surowe, odludne wnętrze kontynentu?
 
Zapraszam na 3,5-minutowy film z naszej podróży 🚗🌄
 
12 godzin jazdy /w jedną stronę -łącznie 24 h/Stuart Highway przez ogromny, niemal niezamieszkany teren: czerwona ziemia, wielkie wyschnięte jeziora 🌵, pustkowia ☀️, samochodowe pociągi i ślady dzikiej przyrody 🦘
Surowo. Pięknie. Niezapomnianie.

Dzień 15

Pożegnanie Adelaide.
 
Niebo pochmurne ☁️, a miasto przygotowuje się na Footy Festival 🏉 – wielkie święto australijskiego futbolu, pełne meczów i atrakcji dla fanów. Stawiane są sceny, ogromne balony, kramy i namioty – chciałoby się zostać i bawić z mieszkańcami, ale bilety do Melbourne już kupione… ✈️
 
Dziś spacerowaliśmy po parku, polu do krykieta i ulicach miasta. Odwiedziliśmy też Muzeum Imigracji oraz tutejszy targ. A wieczorem – magiczny koncert smyczkowy w otoczeniu tysięcy świec 🕯️. Niezapomniane zakończenie pobytu.

Dzień 16

Melbourne i zgiełk miasta📢📢
 
Ponad głowami nowoczesne drapacze chmur, a wokół tłum ludzi. Powiem Wam, że trudno w tym hałasie usłyszeć własne myśli… 🤯
 
Z wielkim utęsknieniem czekam więc na jutrzejszą całodniową wycieczkę 🚌, która poprowadzi nas wzdłuż malowniczego wybrzeża. W planie m.in. formacje skalne Dwunastu Apostołów ⛰️ i wąwóz Loch Ard 🌅.
Nie mogę się doczekać!

Dzień 17

Wzdłuż wybrzeża Great Ocean Road 🌊 (Stan Wiktoria, Australia)
 
13-godzinna podróż zaczęła się o świcie w Melbourne i zakończyła późnym wieczorem. Jechaliśmy malowniczą Great Ocean Road, która co roku przyciąga około 2 milionów turystów z całego świata 🌏, głodnych surfowania, spacerów i pięknych widoków. To jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Australii. Pogoda była tak zmienna, że przez cały dzień miałam na sobie jednocześnie pelerynę przeciwdeszczową i okulary przeciwsłoneczne 🕶️.
Naszą przygodę rozpoczęliśmy w Aireys Inlet, gdzie natura tworzy spektakularne widowisko 🌊. Eagle Rock i Table Rock to imponujące formacje skalne, a na tle klifów dumnie góruje latarnia Split Point – zbudowana w 1891 roku, do dziś działa i służy jako punkt orientacyjny dla żeglarzy ⚓️. Jej biała wieża to jeden z najbardziej rozpoznawalnych punktów wybrzeża.
Wkrótce potem zanurzyliśmy się w najwyższy liściasty las Australii 🌿. Gęsty, wilgotny świat eukaliptusów zachwycał zapachem, spokojem i miękkim światłem. Między gałęziami obserwowaliśmy koale: jeden spał wtulony w konary, inny zrywał liście na czubku kilkudziesięciometrowego drzewa 🐨. Widok – niezapomniany.
Przerwa w uroczym nadmorskim miasteczku była idealnym momentem na kawę ☕, spacer po plaży i złapanie oddechu. Apollo Bay słynie z szerokich, białych plaż – uznawanych za jedne z najpiękniejszych w Australii 🏖️.
Wbrew nazwie nigdy nie było tu 12 kolumn – maksymalnie stało ich 9 i mówiono na nie „maciorka i świnki”. Nazwa „Dwunastu Apostołów” została nadana w latach 50. XX wieku, by brzmiała bardziej majestatycznie i turystycznie ✨Te monumentalne wapienne skały, wyrastające z oceanu, powstały w wyniku erozji klifów i wciąż się zmieniają ⏳. Jedna z nich runęła w 2005 roku, przypominając, że przyroda nie zna stałości. Mimo wszystko – widok zapiera dech w piersiach 🌅.
Kilka minut dalej – Loch Ard Gorge. Ta malownicza zatoka zawdzięcza nazwę żaglowcowi Loch Ard, który rozbił się tu w 1878 roku po 3-miesięcznej podróży z Anglii ⚓️. Z 54 osób przeżyły tylko dwie. Dziś miejsce to zachwyca spokojem, wysokimi klifami i miękkim światłem – historia i natura łączą się tu w jedno 🪨🌊.
Atmosfera wśród wycieczkowiczów była znakomita. W drodze powrotnej kierowca-przewodnik zaśpiewał angielską balladę, a cały autobus wtórował mu i klaskał 🎶

Australia. Wybrzeże Great Ocean Road. Dwunastu Apostołów i wąwóz Loch Ard – krótkie ujęcie🧐💥

Dzień 18

Pobyt w Australii dobiega końca. Dziś i jutro spędzamy ostatnie chwile na tym niezwykłym i pełnym kontrastów kontynencie 🌏✨ Już spokojnie – bez pośpiechu i głodu zobaczenia wszystkiego, co tylko możliwe. Bo przecież i tak nie zdołamy pojąć wszystkiego…
 
Ani tego bólu kolonizacji, która niemal zmyła z powierzchni ziemi dawny świat Aborygenów – choć przecież przetrwali, są tu nadal, wpisani w krajobraz tej ziemi jak linie naskalne …👁
 
Ani tych łez milionów imigrantów, którzy znaleźli tu ocalenie przed złem tego świata, choć… dziś płakałam z nimi w muzeum, słuchając ich historii…😥
 
Nie zachwycimy się też drapaczami chmur, bo te z każdej strony wyglądają inaczej – jakby miały tysiąc obliczy 🏙️
Nie poznamy dzikiego, groźnego piękna świata outbacku i tylu innych rzeczy, które otaczają nas zewsząd – jak tajemnica, której nie sposób uchwycić 🌿
 
Jesteśmy tylko turystami, którzy przyjechali tu na chwilę –by doświadczyć, lepiej zrozumieć i odnaleźć prawdę o sobie. Być może jak Aborygeni podczas rytualnej wędrówki przez outback…👀👀 przybyliśmy tu, by zmierzyć się z własnymi słabościami, kompleksami…
 
By usłyszeć swoją pieśń – tę, która opowiada o tym, co jest nam pisane. Kto wie?

Dzień 19

Pa pa Melbourne 🙂 See ya later Australia 👍