Kanada - Montreal, Quebec City, Ottawa
sierpień 2023
Dzień 1
Przylecieliśmy do Montrealu o 17.30, a wylecieliśmy z Amsterdamu o 15.00. Lot natomiast trwał 7,5 godziny. Takie cuda się dzieją z tym przesuwaniem czasu.
Linie KLK nakarmiły nas porządnie, a pogoda przywitała nas słońcem. Tak, że z duszą na ramieniu ruszyliśmy na przystanek, by busem podjechać na stację kolejową. Po 1,5 godziny jazdy bylismt w Ottawie. Tam jeszcze czekaly nas 3 stacje metra i przed 22.00 przybyliśmy do hotelu. (W tym czasie w Polsce była 4 rano).
Jeszcze tylko małe zakupy (jogurt, mleczko, woda, herbatnik) i poszło 6o zł. ( W Polsce zaplacilibysmy za te zakupy ok.15-17 zł).
Jesteśmy więc na miejscu. Jutro zaczynamy zwiedzanie stolicy 'śladami Neo’, czyli mojego głównego bohatera ” Ocaleńcow” i całej oktalogii.
Dzień 2
Wzgórze Parliament Hill i okolice
Trochę w deszczu, a trochę w słońcu – taki był dzisiejszy dzień. Spacerowaliśmy ulicami Ottawy, oglądając różnorodność miasta. Ta szokowała na każdym kroku. Nowoczesne wieżowce ocierały się o zabytkowe budowle, a muzułmanie o ortodoksyjnych Żydów w jarmułkach i białych koszulach z frędzlami. Powietrze przesiąknięte było seksualną wolnością, co wyraźnie dawało się we znaki wielu osobom. Czuć i widać było tę swobodę obyczajów. Takie ogólne wrażenia z dzisiejszego dnia.
Spacerowaliśmy po Wzgórzu Parlamentu i okolicach. Zwiedziliśmy też Katedrę Notre-Dame (Bazylikę Matki Boskiej Zwycięskiej i Świętego Krzyża) oraz Royal Canadian Mint, która produkuje monety, medale i inne numizmaty. Niestety zdjęć nie można było robić, gdyż oprowadzający nas przewodnik zagroził czasową konfiskatą smartfona…
Ottawa jest stolicą Kanady od 1857 roku. Miasto zamieszkuje ok. 1 milion mieszkańców różnych narodowości i ras, w tym Kanadyjczycy, Brytyjczycy, Chińczycy, Hindusi i wielu innych.
W Ottawie obowiązują dwa oficjalne języki: angielski i francuski.
W Ottawie znajdują się instytucje rządowe, czyli parlament kanadyjski, siedziba premiera (Biały Dom Kanady) oraz wiele ministerstw i agend rządowych.
Przez miasto przepływa rzeka Ottawa, oddzielając je od sąsiedniej prowincji Quebec.
Dzień 3
Izba Gmin i Senat.
Dzisiaj było bardzo poważnie, gdyż zwiedziliśmy budynki kanadyjskiego Parlamentu. Muszę przyznać, że zrobiły na mnie wrażenie. Senat iskrzył czerwienią i złotem, budując atmosferę królewskiego przepychu.
Sala posiedzeń Izby Gmin przywodziła mi natomiast na myśl amfiteatr. Posłowie zasiadają tu w rzędach, nachylonych ku centralnemu punktowi, gdzie znajduje się miejsce dla przewodniczącego i mówców. Wnętrza są przepiękne.
Poniżej trochę historii i zdjęć z Senatu, Sejmu i miasta.
Kanada monarchią konstytucyjną. A było to tak…
W 1497 roku Giovanni Caboto, genueński żeglarz będący w angielskiej służbie, dotarł do wybrzeży Nowej Fundlandii, a odkryte przez niego ziemie nazwano Nową Znalezioną Ziemią. Francuzi przybyli do Ameryki Północnej 50 lat później. Jacques Cartier, francuski podróżnik i odkrywca, sporządził pierwsze mapy Zatoki oraz Rzeki Świętego Wawrzyńca, a odkryte przez niego ziemie nazwano Kanadą.
Po zakończeniu wojny siedmioletniej w 1763 roku, Kanada przeszła pod kontrolę brytyjską na mocy traktatu paryskiego, a cztery lata później stała się dominium brytyjskim w ramach Związku Kanady, z ograniczoną autonomią i wspólnymi instytucjami. Status pełnego dominium uzyskała dopiero w 1931 roku, dzięki ustawie Westminsterskiej.
W ciągu lat Kanada stopniowo zyskiwała niezależność, co kulminowało w 1982 roku, kiedy zakończyła brytyjską kontrolę nad konstytucją. To umocniło narodową tożsamość i zdolność do stanowienia prawa. Obecnie Karol III jest głową państwa w demokratycznym systemie parlamentarnym, reprezentowanym przez Generalnego Gubernatora, Mary Simon. Struktura parlamentu, wzorowana na brytyjskim modelu, opiera się na Koronie, Senacie i Izbie Gmin, tworząc instytucje prawodawcze kraju.
Dzień 4
W stronę Quebec City.
Dobiegł końca trzeci dzień pobytu w stolicy i trzeba ruszać dalej. Przyznam, że z pewną niechęcią, gdyż Ottawa ma swój urok. Pobaraszkowałabym jeszcze po parkach, które ciągną się wzdłuż rzeki, zwiedziłabym kilka miejsc (np. National Gallery of Canada), na które nie starczyło już czasu…
Choć z drugiej strony czuję ekscytację na widok Quebec City. To miasto skradło moje serce już dawno, dlatego większość akcji „Ocaleńców” rozgrywa się właśnie nad rzeką św. Wawrzyńca …
Na zdjęciach ostatnie chwile w Ottawie
Dzień 5
Kanada z okien pociągu. Trasa Ottawa – Quebec; 6 h.
Dzień 5
To był wulkan emocji. Wybuchł tysiącem wspomnień i wrażeń, jakby chciał przytłumić prawdziwą mnie. I chyba mu się udało, bo nie wiedziałam kim jestem. Szłam śladami moich bohaterów i znowu czułam drżenie ich warg. Potem otarłam łzę spływającą po policzku i okazało się, że ona naprawdę istnieje.
—–
„-Natalie Sulivan? – zapytał Neo – Czy możemy porozmawiać w cztery oczy?”
—–
Zgodziła się. Umówili się na dwunastą przy Portę St-Louis, czyli warownej bramie wjazdowej do Starego MIasta w Quebecku. Poszłam tam.
—–
„Była punktualnie. Przybiegła. Atrakcyjna, w modnym, brązowym płaszczu, nie przypominała potomków imigrantów z Wysp Brytyjskich bądź z Normandii. Raczej bogatą celebrytkę z Włoch, która, czując na plecach oddech paparazzi, ucieka przed blaskiem fleszy.
-Dziękuję, że znalazłaś czas – odparł, zatrzymując oczy na jej długich, kasztanowych włosach.
-Mój ojciec wspominał o waszej rozmowie – powiedziała na wstępie.
-Podejrzewamy, że jakiś imigrant podrobił dokumenty i wykorzystuje twoje nazwisko.
-Sprawy skomplikowały się bardziej -przyznał.
-Jesteś sam? – rozejrzała się i, nie czekając na odpowiedź, ruszyła Rue St-Louis.
-Tak.
-Zarezerwowałam stolik w Aux Anciens Canadiens, to kilka kroków stąd – zerknęła na niego. Teraz zauważył, że ma bardzo ciemne oczy. Brąz tęczówek niemal zlewał się z czernią, co dodawało im głębi, a jednocześnie budziło respekt.
-Jesteś Kanadyjką? – zapytał.”
-Wiem – odparła z uśmiechem. – Trudno w to uwierzyć. Kiedyś sama zwątpiłam w moje pochodzenie i zaczęłam drążyć temat.
-I co się okazało?
-Od kilku pokoleń mieszkamy w Kanadzie. Moi przodkowie mogli przybyć z Francji lub Włoch. Ale, prawdę mówiąc, niewiele znalazłam informacji o korzeniach. Musiałam bazować na pamięci dziadka, gdyż nie zachowały się żadne dokumenty. A ty, skąd pochodzisz? – zmierzyła go wzrokiem. – Podobno przyjechaliście z Nowego Jorku, jednak w twoim wyglądzie widzę domieszkę jakiś azjatyckich genów.
-Tata jest Chińczykiem, a matka była Amerykanką.
Dotarli na miejsce. Restauracja mieściła się w niewielkim budynku, który wyróżniał się na tle innych zabudowań. Przede wszystkim pochyłym dachem, charakterystycznym dla francuskiej architektury XVII wieku. -To najstarszy dom w mieście, stoi tu od 1676 roku – powiedziała, wchodząc. – Jest tłoczno, bo serwują wyśmienite quebeckie potrawy – dodała.”
——
Poszli. A ja niczym cień sunęłam za nimi, weszłam do restauracji, zamówiłam. Tak, jak Neo zanurzyłam widelec w syropie klonowym. Wiedziałam o czym myśli oraz to, że zaraz wyjdzie na spotkanie z Indianką.
——
„-Cytadela to ogromna fortyfikacja – ściszonym głosem dodała jeszcze Natalie, lekko pochylając się nad stołem. – Największa w Ameryce Północnej. Można ją zwiedzać z przewodnikiem lub samodzielnie. Trasa trwa około godziny
-Żartujesz? – spojrzał na nią niepewnie. – Sądzisz, że będzie chciała oglądać zabytki?”
——
Neo wyszedł, ja za nim. Ataentsic stała już przy bramie. Uniosła dłoń, otworzyła i pokazała mu coś. WIedziałam, że to srebrny medalik w kształcie orła. Chwilę porozmawiali i ruszyli w kierunku Promenady. Wsunęłam się między nich.
—–
„-Nie. Niewiele wiem o Indianach – powiedział Neo. – Poza tym nie miałem pojęcia, że jesteś z plemienia Mohawków. Pisałaś o Irokezach.
-Mohawkowie to linia Irokezów – wytłumaczyła natychmiast. – Wyodrębniła się w XVI wieku. Dwieście lat później wyemigrowali ze Stanów do Kanady.
-Czym się zajmujesz?
-Sprzedaję indiańską sztukę i wyroby. Na przykład ręcznie szyte mokasyny, obrazy, rzeźby, a nawet fasolę.
-Fasolę?
-Deseronto Potato to półtyczna fasola z rezerwatu Tyendinaga. Mohawkowie robią z niej puree, tak jak wy z ziemniaków.
Weszli na promenadę Terrasse Dufferin, którą Neo spacerował tego ranka. Teraz zapełniona była ludźmi. Ogromne, śnieżno-lodowe płaty zbudowały białe wyspy na wodzie. Mniejsze fragmenty lodu tak leniwie przesuwały się z nurtem, że wręcz stały w miejscu.
-W Quebecu znam każdego – odezwała się. – Krążę pomiędzy sklepami, restauracjami, artystami, przewoźnikami… – wymieniała. – Od jednych kupuję, innym sprzedaję. W ten sposób wiążę koniec z końcem.
-A Neo? – spojrzał na nią. – Jak go poznałaś? Kiedy?
-Na ulicy. To było półtora roku temu, gdy sprzedawałam skórzaną biżuterię. Podszedł, stałam gdzieś tutaj – rozejrzała się, próbując odszukać miejsce. – Zaczął mierzyć bransoletki.”
—–
O rety! Kim ja dzisiaj byłam?
Fragment książki Granice Ziemi: Ocaleńcy, autorstwa Iwony Gajdy
Dzień 6
Zaraz wejdziemy na mostek, który jest nad wodospadem. Tęcza niesamowita, bryzę czuć z odległości kiludzisiecou metrów.
Montmorency – duży wodospad na rzece Montmorency, w prowincji Quebec, w Kanadzie. Wodospad znajduje się na pograniczu Beauport, dzielnicy miasta Québec, i gminy Boischatel, około 12 km od centrum starego miasta Québecu, a najbliższe otoczenie to Parc de la Chute-Montmorency. [ Źródło : Wikipedia]
Dzień 7
Nie starczyło nam czasu, by pojechać nad Wodospad Niagara. Choć przyznaję, że opcję tę rozważaliśmy dość poważnie. Tym bardziej, że wspominałam o nim w mojej książce „Ocaleńcy”. Będąc zatem w Quebecku, cieszyliśmy oczy Montmorency.
Wodospad jest o 30 m wyższy od Niagary, ma 84 m wysokości i 46 m szerokości (tak podaje Wikipedia). Na mostek wchodziliśmy pieszo (ok. 450 schodów), aby oglądać „kolosa” i panoramę z każdego mini-tarasu.
Ale przyznam, że nie tylko te widoki zapierały dech w piersiach. Co jakiś czas przyklejałam wzrok do turystów, którzy również wchodzili po schodach. Na przykład do mężczyzn z dziećmi na ramionach, do muzułmańskich kobiet ubranych w długie suknie, płaszcze i chusty, oraz starszych osób z laskami. Doprawdy nie wiem, jak oni pokonywali ten dystans w temperaturze przekraczającej 30°C.
Zaskoczył mnie też widok rzeki u góry. Kilka metrow przed spadem, była tak spokojna i cicha, jakby nic się nie miało zdarzyć. Naprawdę można byłoby spłynąć, nie wiedząc kiedy…
I jeszcze jedna rzecz. Na górze zwróciłam uwagę na przygotowania do zimowego karnawału, który odbędzie się w lutym od 8 do 11 lutego 2024. Ale o tym, niech opowie już taksówkarz z „Ocaleńców”.
– Carnaval de Quebec ściąga tłumy. Każdego roku przyjeżdża milion ludzi z całego świata, żeby zobaczyć rzeźby i Pałac Lodowy Bonhomme, albo pobawić się w śniegu” – taksówkarz poprawił lusterko i zerknął w ich stronę. – Jedni wyjeżdżają, inni przyjeżdżają.
– Co to za święto?” – zainteresowała się Marie.
– Największa na świecie zimowa zabawa. Nie wiedzieliście?” – zapytał zdziwiony. – Ogromne zjeżdżalnie, rzeźby z lodu, kąpiele śnieżne, kajaki na lodzie, psie zaprzęgi, snowboard, parady…- wymieniał. – Czego dusza zapragnie.”
Fragment książki Granice Ziemi: Ocaleńcy, autorstwa Iwony Gajdy
Do relacji załączam zdjęcia z książki, na którym widać zabawy podczas 'Carnaval de Quebec’.
Dzień 8
Canyon Sainte-Anne dzisiaj
Otwarty od maja do października kanion Sainte-Anne to spektakularny, stromy wąwóz, wyrzeźbiony przez rzekę Sainte-Anne-du-Nord, 6 km na wschód od Beaupré w prowincji Quebec w Kanadzie. Rzeka opada ponad 74-metrowym wodospadem w kanionie. [Źródło : Wikipedia]
Dzień 9
W drodze po cuda!
Wypożyczyliśmy auto i wyruszyliśmy na obrzeża Quebecku, aby:
- Poczuć dreszczyk emocji, przemierzając linowe mosty, które wiszą kilkadziesiąt metrów nad rwącą rzeką w kanionie Sainte-Anne;
- Zanurzyć nasze ręce w krystalicznie czystym jeziorze Saint-Charles (3,8 km 2 powierzchni);
- Zwiedzić Sanktuarium Sainte-Anne-de-Beaupré, jedno z najważniejszych miejsc kultu religijnego w Kanadzie (miejsce licznych cudów i uzdrowień od 1658 roku);
- Poznać urodę Wyspy Orleańskiej, która leży w samym sercu rzeki Saint Lawrence, niedaleko miasta Quebec (ma 34 km długości i 8-16 km szerokości);
Program udało się zrealizować w 100 %. To był wspaniały, pełen wrażeń dzień
Dzień 10
Kierunek Montreal.
Minął nasz ostatni dzień pobytu w Quebec City, jutro wyruszamy do Montrealu. Jestem przepełniona emocjami. Nie chodzi tylko o te, związane z przeżywaniem chwil rzeczywistych, ale także o te, które wydobywały się z mojego wnętrza. W Quebec bohaterowie „Ocaleńców” towarzyszyli mi niemal na każdym kroku: na ulicach, promenadzie i w kawiarniach.
Dziś na przykład spędziliśmy razem czas w klimatycznej Caffe de Paris, gdzie rozgrywa się akcja piątego rozdziału książki. Czytałam mężowi fragmenty, a on rozglądał się wokół, zupełnie tak, jakby Neo, Natalie i Indianka Ataentsic siedzieli obok nas. Było magicznie, choć nie grał akordeonista (jak w książce), lecz z głośników rozbrzmiewał charyzmatyczny głos ZAZ.
Muszę Wam powiedzieć, że cieszę się, że napisałam tę książkę, bo teraz mogę wracać do tych chwil tysiące razy…
A jak spędziliśmy dzisiejszy dzień? Byliśmy w Musée de la civilisation, które jest jednym z najważniejszych muzeów kultury i cywilizacji w Kanadzie. Doznania były niesamowite – historia Kanady, Pierwszych Narodów i ogólnie ludzkości na naszej Planecie została przedstawiona w sposób interaktywny. Można było zanurzyć się w różnych okresach czasoprzestrzeni i poczuć się częścią ogromnego Wszechświata. Opowieści o Ziemi i Człowieku towarzyszyła wystawa „Love me Gender”.
Ponadto dużo spacerowaliśmy po Quebec City, zwiedzając różne zakamarki miasta, co uwieczniłam na zdjęciach…
Dzień 11
Montreal/ Przyjazd
Przywitały nas drapacze chmur i wiewiórki. Prawdę mówiąc, nie wiem, które zrobiły na nas większe wrażenie…
Ogromne wieżowce sięgały nieba, demonstrując swoją siłę. U ich stóp czuliśmy się mali i obcy. Dlatego mocno złapaliśmy się za ręce i wolnym krokiem podreptaliśmy do najbliższego skweru, aby ustalić, gdzie pójść dalej. W chwili, gdy wpisywaliśmy adres naszego hotelu do GPS, okazało się, że nie jesteśmy tak anonimowi, jak nam się wydawało. Obok nas pojawiło się nagle kilkadziesiąt wiewiórek. Siadały na ławce, zeskakiwały z drzew, podchodziły „po prośbie”…
Ciekawe, czym jeszcze zaskoczy nas to miasto, które ponoć jest bardziej francuskie niż Paryż. Na zweryfikowanie tych „pogłosek” mamy cztery dni.
Dzień 12
Montreal z duszą na ramieniu
Pewnie niewielu takich śmiałków było, aby pieszo iść na Wyspę Świętej Heleny, i to tylko po to, by zobaczyć ogromną kopułę. Wykonana z metalowej siatki trójkątów przyciąga wzrok fotografów i turystów z całego świata. Dlatego pojawia się na niemal wszystkich zdjęciach Montrealu.
Zdaje się, że ta kopuła zahipnotyzowała również nas. Zamiast skorzystać z jakiegoś środka transportu, wybraliśmy spacer. Przemierzyliśmy na nogach około 10 kilometrów, nie spotykając po drodze żadnego człowieka (oczywiście poza obszarem miasta). Dlatego „wdepnęliśmy” w różne miejsca, zobaczyliśmy stare i nowe oblicze portu. Przeszliśmy także przez długi most nad rzeką Świętego Wawrzyńca, aż w końcu szczęśliwie dotarliśmy do celu.
Nagroda była niezwykła! Kilka pięter wspaniałej wystawy dotyczącej środowiska, no i te widoki! Oto relacja z podróży i kilka informacji o obiekcie.
Biosphère została zbudowana w 1967 roku jako pavilion Stanów Zjednoczonych podczas światowej wystawy Expo 67, która odbyła się w Montrealu. Prezentowano w niej wówczas naukowe i ekologiczne koncepcje związane z ochroną środowiska. W latach 90. Biosphère stała się muzeum poświęconym ochronie środowiska naturalnego. Obecnie jest to miejsce, które promuje ekologię.
Biosphère to symbol Montrealu. Kopuła wykonana jest z metalowej siatki trójkątów. Została zbudowana w 1967 roku jako pavilion Stanów Zjednoczonych podczas światowej wystawy Expo 67.
Obecnie jest miejscem, w którym promuje się ekologię. Na krótkim filmie widok z wnętrza kopuły.
Dzień 13
Mont-Royal.
Sobota, godzina 9:30. Poranny chłód wciąż jest wyczuwalny, ale słońce przebija się przez chmury, zwiastując piękną pogodę. Idziemy na Mont Royal, najbardziej znane wzgórze w mieście, które wznosi się na wysokość 233 metrów. Liczymy na zachwycające widoki.
Mijamy centrum miasta i przechodzimy przez puste ulice, które jeszcze nocą tętniły życiem. Ta cisza działa na moją wyobraźnię, gdyż w mojej głowie zaczynają rodzić się scenariusze kolejnej książki typu „gdzie podziali się ludzie”.
Stromymi schodami przedostajemy się do parku, wchodzimy na leśną drogę i nagle własnym oczom nie wierzę. Są! Kanadyjczycy w sportowych strojach, samotnie lub w grupach, biegną lub uprawiają trekking. Niczym cienie wyrastają znikąd. Im głębiej w las, tym jest ich więcej…
Czyli jednak potrafią! Nie tylko błyszczeć w świetle ogromnych drapaczy chmur, ale także doceniać piękno zieleni i ciszy. Chyba zaczynam ich lubić…
Ps. Na ostatnich zdjęciach przygotowania do jutrzejszego 2023 Canadian Grand Prix.
Dzień 14
Montreal – dzień trzeci
Padało. Trzeba było zmienić plany i kombinować na szybko. Tak czy siak, każda opcja była dobra, bo mogliśmy poznać miasto.
Około dziesiątej weszliśmy do pierwszego kościoła, potem następnego. I tak się zaczęła nasza wędrowka 'świętym szlakiem’. U baptystów uczestniczyliśmy w chrzcie świętym dorosłego już człowieka.
W kościele anglikańskim odsłuchaliśmy śpiewu chóru, który połączony był z medytacją. Od organizatorow otrzymaliśmy wielkie księgi w dwóch językach, tak że próbowaliśmy wtórować profesjonalistom (ja po angielsku, mąż po francusku).
Gdy przybyliśmy pod Katedrę Notre-Dame, okazało się, że oglądanie z iluminacją (specjalnym oświetleniem, które podkreśla architektoniczne i historyczne detale) możliwe będzie dopiero jutro. Tak więc kupiliśmy bilety i poszliśmy dalej …
I nagle zaskoczenie! Przed wejściem do kolejnej świątyni kłębiło się najwięcej ludzi. Wszyscy czekali na kabaret-cyrk, ktory lada moment mial rozpocząc się we wnętrzach.
Tak więc odwróciliśmy się na pięcie i ruszyliśmy w miasto, gdyż przestało już padać
Dzień 15
Montreal – czas na powrót do domu
Ostatni dzień w Kanadzie, wielkie przeżycia. Nawet nie spodziewałam się tak ogromnych wzruszeń. Po prostu usiadłam w ławce Bazyliki Notre-Dame o godzinie 17.30 (pół godziny przed rozpoczęciem AURY) i czekałam na „coś”. Na co konkretnie? – nie wiedziałam. Jakąś iluminację? Przedstawienie?
W świątyni panował półmrok. Niektórzy zapalali latarki telefonu komórkowego, aby bezpiecznie dojść do ławki. Choć wystarczyło kilka sekund poczekać, by wzrok przyzwyczaił się do ciemności. A potem w mig wyłapał pulsujące światłem przestrzenie, między innymi prezbiterium, wybrane obrazy czy organy.
Będę szczera. Po całym dniu intensywnych wrażeń ziewałam i przysypiałam. Zrobiłam kilka zdjęć, po czym położyłam głowę na ramieniu męża i zamknęłam oczy. W międzyczasie ławki zapełniły się setkami ludzi.
O godzinie 18.00 donośny głos z mikrofonów poinformował nas „No camera, no video, no photo”. Ktoś przeszedł środkiem kościoła i powtórzył jeszcze raz.
I nagle stało się coś niezwykłego. Potężna muzyka orkiestrowa rozległa się we wnętrzu świątyni, a wraz z nią zaczęły migotać ściany. Tysiącem świateł, które opowiadały historię o życiu. Bazylika topiła się, płonęła, waliła, iskrzyła… i Bóg jeden wie, co się z nią i z nami działo. Po 10 – 15 minutach zauważyłam, że oglądam spektakl z otwartymi ustami, więc je zamknęłam. Czegoś podobnego nigdy wcześniej nie przeżyłam, choć zapewniam, że widziałam wiele…
Dzisiaj wiem, że warto było pojechać do Kanady, by przeżyć te 25 minut.
Aby zobrazować Wam cokolwiek, dołączam link, który znalazłam w internecie:
www.basilique notre-dame aura youtube
Tymczasem w relacji poniżej kilka zdjęć z dzisiejszego dnia, między innymi:
- Widok z La Grande Roue de Montréal, czyli największej w Kanadzie karuzeli kołowowej, która znajduje się na terenie Starego Portu Montrealu (wysokość 60 metrów).
- Spacer Saint-Catherine Street West, znanej z gejowskiego życia nocnego w Montrealu. Wiele tam również klubów, barów i sklepów, które są popularne wśród społeczności LGBT+.”
Montreal nocą